Strony

wtorek, 27 lutego 2018

Od Winony

- Co ty tutaj znowu robisz? - Wyniosły głos Parrisha rozbrzmiewa tuż za moimi plecami. - Zmiataj na śniadanie. No już. 
Jest poniedziałek. Kolejny. Świeci cudowne słońce, więc większość uczniów wyległa na zewnątrz by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza i rozprostować zastałe wciągu zimy, kości. Przez jedno z okien w dormitorium można zobaczyć jak zbierają się w grupki i zajadając porwane z jadalni kanapki, depczą po resztkach śniegu. 
Nie zamierzam do nich dołączyć. Nie zrobiłabym tego nawet gdyby dzisiejszy dzień zaczął się pomyślniej. Gdybym nie założyła w pierwszym odruchu swetra na lewą stronę, co oczywiście przynosi pecha. Postanowiłam więc ograniczyć kontakt z ludźmi do absolutnego minimum. W końcu nie chcę kusić losu. Zrezygnowałam z porannego posiłku i zaszyłam się w najciemniejszym kącie pustej o tej porze dnia, biblioteki. No dobra, nie tak znowu pustej. 
Odwracam się powoli i nawiązuję kontakt wzrokowy z wyraźnie poirytowanym Parrishem. Brwi ma zmarszczone, a usta wygięte w dziwnym grymasie. 
- Pan też nie poszedł na śniadanie. W sumie, chyba jeszcze nigdy nie widziałam pana w jadalni o tej porze - odpowiadam zgodnie z prawdą. 
- To co robię jest moją sprawą, nie rozumiesz? - Porusza śmiesznie wąsem i poprawia marynarkę. 
Wzdycham ciężko.
- Będę mieć dzisiaj naprawdę paskudny dzień, więc czy mógłby mi chociaż pan dać spokój? Niczego nie zniszczę, nie wypożyczę, po prostu sobie tu posiedzę. - Zmarszczka za czole Parrisha pogłębia się. - Proszę - dodaję szybko. 
- Masz piętnaście minut. Zrozumiano? 
- Wolałabym dłużej, ale pan tu rządzi. - Wzruszam ramionami i odwracam się do niego plecami by kontynuować robienie zapisków na przegubie. 
- I żebym więcej nie widział tu tego obrzydlistwa. - Dobrze wiem co ma na myśli 
- Jakoś Alison Johnson może przychodzić do biblioteki ze swoim żywym kotem, więc co panu przeszkadza słoik martwych owadów nie wydających żadnych dźwięków i nie mających kontaktu ze światem zewnętrznym. Nie to co ten futrzak. 
- Koniec dyskusji. Piętnaście minut. Pamiętaj. - Parrish odchodzi. 
Przewracam oczami i drapię się po karku, na którym znów pojawiła się wysypka. Jeszcze wczoraj nic tam nie było, więc pewnie pech zaczął już działać. 
Z biblioteki wychodzę zgodnie z umową i zaczynam przemykać przez najrzadziej zaludnione korytarze, ale i tak nie udaje mi uniknąć kilku przelotnych spojrzeń. Do klasy wchodzę jako jedna z pierwszych i zajmuję swoje zwykłe miejsce w jednym z rogów sali. Układam rzeczy starannie na blacie stołu, po czym wlepiam wzrok w trupy owadów starając się nie przejmować wypełniającą się systematycznie uczniami, klasą. 
- Wsiadłem na miotłę i już mnie więcej nie zobaczyli. Takie życie - Kiedy słyszę ten głos oraz salwy śmiechu, które rozbrzmiewają w momencie gdy milknie, czuję, że ciało napina mi się gotowe do ucieczki. Sama nie wiem na co liczyłam. Może, że niespodziewanie zachoruje albo urwie się z lekcji. Zwyczajnie w taki dzień jak dzisiaj wolałabym nie oglądać jego twarzy. W ogóle wolałabym jej nigdy nie oglądać. 
- Panowie i panie, żarty się skończyły. Bierzemy się do ciężkiej pracy. Otóż postanowiłem, że dzisiaj gonimy średnią ocen z mugoloznawstwa. - To Mottshead ze swoim zwykłym przywitaniem. 
- Czyli wpisze nam pan wszystkim po Wybitnym i możemy już sobie iść? - Znowu ten głos i śmiech jego publiki. 
- Najpierw musiałbym zobaczyć lepsze show niż podczas Dnia Mugola z tosterem, widelcem i paralizatorem. W tedy postawię nawet dwa Wybitne i wystąpię o Order Merlina dla ciebie, Prescott. - Profesor klaszcze w dłonie, po czym pisze coś na tablicy. 
Unoszę głowę i nasze spojrzenia się spotkają. Finnicka i moje. Po jego ustach błądzi jeszcze uśmiech przeznaczony dla Mottsheada, a w oczach tli się zawadiacki płomień. Mierzymy się chwilę wzrokiem, aż w końcu on odwraca głowę by odpowiedzieć jednemu ze swoich znajomych. Nienawidzę go. Jest zbyt idealny, zbyt nierzeczywisty. Jakby moje krzywe odbicie. On ma wszystko, a ja nic. 
Nic poza magią. 
Reszta lekcji oraz cała kolejna godzina należy chyba do najnudniejszych zajęć jakie Mottshead kiedykolwiek w życiu poprowadził. Zero czarów, sama teoria. Za piętnaście jedenasta, wszyscy zaczynają wylegać z klasy i ja również zbierałam się do wyjścia, kiedy słyszę coś co nie śniło mi się nawet w najśmielszych snach. 
- Prescott, Breckenridge, zostańcie chwilę. - Głos profesora odbija się donośnym echem w mojej głowie. Ostrożnie podchodzę do Mottsheada, który siedzi na brzegu biurka i staję obok Finnicka. 
- Możecie się czuć zaszczyceni, bo widzicie, właśnie dostaliście gigantyczną szansę na zaprezentowanie waszego talentu. Wspólnie przygotujecie prezentację o pojedynkach dla młodszych klas by zachęcić ich do nauki. No wiecie, omówicie rodzaje zaklęć, zaprezentujecie je. Na koniec dobrze było by jeszcze dorzucić wasze patronusy i jakąś przykładową walkę - oznajmia Mottshead głosem pełnym dumy. 
Czuję się jak sponiewierane zwłoki. 
- A to nie przypadkiem pana fucha, żeby "zachęcać" młodzież do nauki? - Finnick wydaje się równie poirytowany co ja. 
Żenujące. 
- Dobry argument, Prescott, ale ja mam chyba lepszy. Właśnie oceniłem waszą ostatnią pracę pisemną i oboje otrzymaliście po Trollu. Kolejnym już jeśli dobrze liczę. - Mottshead splata ręce na piersi. - Może wstawienie wam dwóch Wybitnych nie było by teraz takim kiepskim pomysłem, Prescott, ale mimo wszystko muszę mieć za co. Więc chcecie czy też nie to chyba jesteście skazani na swoje towarzystwo. Macie dokładnie tydzień i ruszamy w tournée. 
Oboje z Finnickiem milczymy, bo niby co mielibyśmy mu powiedzieć? Że w życiu nie słyszeliśmy większej bzdury? Że właśnie zamkną dwa bojowe psy w tej samej klatce? Nie, on sobie świetnie zdaje sprawę z całej sytuacji. Możemy więc już jedynie milczeć. 
- Będziecie sobie na mnie bluzgać ile chcecie, ale na korytarzu, bo śpieszę się na randkę. - Uśmiecha się po szelmowsku i praktycznie wypycha nas z klasy. 
- Z profesor Chadwick? - Finnick brzmi jakoś nieprzekonująco. 
- Nie będę ci wyrywać dziewczyny, Prescott. W końcu zaczniecie się znacznie częściej spotykać jeśli wasz projekt z pojedynkami nie wypali. Do jutra. - Mottshead chce już odejść, ale zatrzymuje się jakby czegoś zapomniał. - A i Breckenridge, następnym razem nie śpij na lekcji. Obrona przed czarną magią to nie tylko machanie różdżką. 
Mam wrażenie, że założenie swetra na drugą stronę nie było jedyną rzeczą, którą zrobiłam źle tego ranka. Lepiej chyba gdybym w ogóle się dzisiaj nie obudziła.

<Finnick? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz