poniedziałek, 2 kwietnia 2018

od Dirka cd. Winony

-E tam, jaka żałosna. – Żachnął się Dirk i zaczął klepać się po klapach wściekle żółtej marynarki. – Co najwyżej nieco niefortunna - złapał spojrzenie Winony i szybko się zreflektował. - Cóż, wyjątkowo niefortunna. Ale są też i dobre strony bycia pechowym, jestem pewien.
Odpowiedziało mu tylko pełne powątpiewania prychnięcie.
Wreszcie z butonierki wydostał zdecydowanie niedopasowaną płócienną chusteczkę. Kolorem przypominała piwo kremowe za wyjątkiem zielonkawej fastrygi i bladych groszków o równie wątpliwej barwie. W rogu niewprawną ręką wyhaftowane były cztery litery: t. b. d. g. Gently wręczył ją Winonie z uśmiechem. Dziewczyna skinęła głową z wdzięcznością i przyłożyła sobie chusteczkę do policzka.
-Jak bawiłaś się podczas przebieżki po dachu? – Zmarszczył brwi. – Czasami każdemu może brakować ruchu, ale przyznam, że to intrygujący wybór miejsca na trening.
Winona zacisnęła usta w wąską kreskę i zmierzyła go czujnym spojrzeniem. Na widok jej miny, Dirk uniósł brwi.
-Skrzypłocz znalazł kryjówkę Przyczajacza. – Gently skrzywił się na sam dźwięk imienia skrzata. – Widziałam ją.
Głęboki oddech i ręce splecione na piersi były jedynymi oznakami zdenerwowania. Podobnie jak posiniaczone kolana i dwa drobne listki, które uchroniły się przed wyciągnięciem były ostatnimi śladami po skoku z dachu zamku. Jak na kogoś biegającego parę chwil wcześniej po dachówkach paręnaście metrów wyżej wyglądała na niezwykle spokojną nie licząc bujania na piętach. Jednak spojrzenia kierowane w stronę chichoczących uczennic sprawiały, że Winona wyglądała na niepocieszoną. Niezręcznie poklepał ją po dłoni.
-Nauczyciele ją znaleźli. Kryjówkę znaczy. – Zwróciła się ponownie do Dirka i wystukała palcami niezidentyfikowany rytm na swoich ramionach. – A to oznacza, że zacznie się dociekanie i pytania. Takie coś przecież nie mogło wziąć się znikąd.
-Może uznają, że sam się uwolnił? – Głos chłopaka pęczniał optymizmem. Winona pokręciła głową. Dirk mimowolnie zauważył, że w świetle padającym od strony zamku rzęsy rzucają długie cienie na jej policzki.
-Dlaczego miałby to zrobić dopiero teraz? Mogą odkryć, że to nasza wina.
Moja wina, poprawił ją gorzko Dirk, ale nie powiedział tego na głos. I tego durnego elksiru. I tajnego przejścia. Ale głównie moja. 
Minęli ich kolejni wystrojeni uczniowie. Zabójczo wysokie obcasy stukały o zimne płyty, którymi były wyłożona ścieżka do Holu. Dirk podążył wzrokiem za skrzącym się pochodem aż po masywne dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do wnętrza zamku.
-Och. – wymsknęło się Gently’emu. Spojrzał na budynek, a potem na towarzyszkę. Następnie znowu na zamek i znowu na Winonę. Jego ręka zatoczyła szeroki łuk, kiedy zgiął się i teatralnym gestem podał ją dziewczynie Nagrodą za przerysowanie okazały się iskierki rozbawienia w zielononiebieskich oczach i drobna dłoń wsunięta pod ramię. Tak, odprowadzani spojrzeniami, dołączyli do innych uczniów zmierzających w stronę Holu.
Ogromne odrzwia zostały otwarte na oścież i wlewał się przez nie strumień balujących. Wokół unosił się intensywniejszy niż zwykle zapach palonych świec, tym razem zmieszany z kadzidłem o niezidentyfikowanej, ale ożywczej woni. Oprócz szeroko otwartych wysokich okien, przez które napływało chłodne podmuchy młodej wiosny, owo kadzidło było jedynym, co powstrzymywało duchotę i zapach tłumu przed przejęciem władzy absolutnej nad powietrzem w sali mimo strzelistego sufitu i uduszeniem zebranych na miejscu.
Wśród dominującej czerni i szarości sukienek i szat wyjściowych, Winona i Dirk wyglądali jak kanarki, które ktoś wrzucił między wrony. Podobnie jak kolor sukienki Winony, żółć marynarki Gently’ego sprawiała wrażenie, jakby jarzyła się w półmroku. Dotarli na pozostającą w ciągłym ruchu granice parkietu, za którą las mniej lub bardziej poplątanych nóg wirował i przemieszczał się w zastraszającym tempie. Gdzieś na prawo od nich brzmiała dudniąca muzyka, ale – wbrew obawom – nie tak głośna i pozbawiona melodii, że nie można by było pokiwać się w miarę spokojnie w jej rytm.
Widok przydeptywanego eleganckiego mokasyna wywołał mimowolny grymas na twarzy Dirka. W myślach złożył kondolencje palcom ofiary. Czując za plecami falowanie tłumu uczniów, którzy chcieli przedostać się na parkiet, szybko rozejrzał się w poszukiwaniu w miarę bezpiecznego miejsca i obiecywanego stolika z przekąskami.
Szturchnął Winonę w ramię.
-Tam chyba jest…
Zdanie przerwało mu gwałtowne popchnięcie od tyłu, prosto w kotłowaninę ciał, pełną poufałości i nadmiaru obcasów depczących nikomu niezawinione mokasyny. Dirk został wessany przez wartki strumień. Kręcił się wokół własnej osi, przepychany od jednej grupki do kolejnej coraz szybciej wraz ze wzrastającym tempem dudnienia. Wreszcie, potykając się o czyjeś sznurowadła, zdołał wyrwać ze skłębionej masy i stanąć tak, żeby ograniczyć kontakt fizyczny z innymi czarodziejami do minimum. Znalazł się w wirującym kole na środku parkietu, w oku cyklonu. Najwidoczniej nie on jeden – Winona z irytacją wypisaną na twarzy usunęła się z drogi wirującej parze i stanęła obok niego.
-Uwielbiam taką atmosferę – krzyknęła z kwaśną nutą w głosie, który ledwo wybijał się ponad hałas. Odgarnęła włosy za ucho i rozejrzała się, szukając drogi ucieczki między tańczącymi. Zanim jednak zdążyła zlokalizować prześwit, poczuła, że ktoś, a konkretnie Dirk Gently, bierze ją za ręce i zaczyna bujać tam i z powrotem w takt muzyki, zupełnie ignorując przerażony wzrok Winony. Nucąc głośno melodię, która i tak ginęła w muzyce chłopak pociągnął swoją mimowolną partnerkę, której protesty albo nie słyszał, albo postanowił puścić mimo uszu, do tańca. Ten polegał w większości na kręceniu kółek, ignorowaniu nadepniętych palców i okręcaniem Winony, która w przeciwieństwie do Dirka, nie wyglądała na szczególnie szczęśliwą.  


              Z ust Winony wyrwało się ciche przekleństwo, kiedy poncz nalewany nieco drżącą ręką polał jej się po dłoni. Oblizała ją szybko. Smakowała wiśnią i karmelkami z Miodowego Królestwa. Kiedy obejrzała się na Dirka, ten stał skonsternowany przed monstrualną piramidą butelek nieopatrzonych etykietkami. Napój migotał i zmieniał barwy z jednego jaskrawego koloru na drugi.
              -To głupi pomysł – podpowiedziała Winona, patrząc z powątpiewaniem, jak chłopak bierze jedną z butelek do ręki, otwiera zaklęciem – bo wyważenie kapsla mogło skończyć się ofiarami – i ostrożnie wącha.
-Nie wygląda podejrzanie.
-Masz rację, budzi równie wiele zaufania, co sklątka tylnowybuchowa.
Dirk zachichotał, ale ku niedowierzaniu Winony, wychylił butelkę w momencie, kiedy napój zabarwił się na tę samą barwę, co jej sukienka. Dwoje czarodziei zamarło, jakby Gently mógł w każdym momencie zgiąć się w pół i do wtóru agonalnych jęków osunąć na podłogę.
W tym momencie Winona wybuchła śmiechem.
-Twoje usta – zdołała wydusić między płytkimi oddechami. Zrzucając po drodze parę sztućców i zaczepiając szatą o fontannę z czekolady i niezwykle ruchliwą figurką kupidyna, Dirk okręcił się wokół własnej osi w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby posłużyć w charakterze lustra. Wreszcie jego wzrok padł na srebrną tacę. Odgarnął na bok babeczki dyniowe i uniósł prowizoryczne zwierciadło na wysokość twarzy. Z odbicia patrzył na niego Dirk numer dwa z okiem karykaturalnie powiększonym nierównościami tafli i prawym uchem odstającym jeszcze bardziej niż zwykle.
 Przeniósł wzrok na swoje wargi, które przybrały mocny, jasnobłękitny kolor.
-Pasują ci
-Serdeczne dzięki. – Uśmiechnął się promiennie. – Może powinienem rozważyć ten kolor na stałe. Podkreśla mi oczy.
Spróbował zetrzeć zabarwienie rękawem marynarki, ale pozostawił tylko na materiale zieloną plamkę w kształcie serduszka.
-Może wodą zejdzie? Chodź. – Winona z rozbawieniem wypisanym na twarzy pociągnęła go w stronę korytarza, ale o krok od progu stanęła jak wryta. Dirk rozejrzał się, szukając powodów nagłej utraty humoru, aż wreszcie jego wzrok padł na coś, na co patrzyła dziewczyna. Na głębokie wyżłobienia w kamiennej posadzce tuż przy wejściu do Holu. Ślady pazurów.

<Winona? :V>

środa, 28 marca 2018

Od Iris CD. Parker

Rozwścieczona szarpnęłam za swoją torbę i ruszyłam w kierunku pokoju. Nie zamierzałam wracać na resztę zajęć, czułam, jak się we mnie gotuje. Zawsze moje rysunki mają jakieś ukryte znaczenie. Tak było i tym razem, ale najwyraźniej ten zarozumiały "artysta" wcale go nie zauważył. Po co rysować skoro nic się tym nie przekazuje? Wiele osób próbowało rozszyfrować znaczenie moich szkiców i zawsze wybierali najprostszy wybór. Jednak znaczenie moich rysunków nigdy nie było na wyciągnięcie ręki. Niegdyś ojciec powiedział mi, że dzieła mamy zawsze coś w sobie ukrywały. Dałabym wszystko by móc rysować jak ona. Jedyną pamiątką, jaką po niej mam to niewielki rysunek. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć jego znaczenia.

Z takimi przemyśleniami weszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Cała moja złość zaczęła uciekać, a w głowie wracałam do najboleśniejszych chwil.

Skoro mama była człowiekiem, to po kim mam dar ożywienia? - Te i wiele innych pytań męczyło mnie już parę lat, ale raczej nie znajdę na nie odpowiedzi.

Niepostrzeżenie na moją klatkę piersiową wskoczyła Kiki. Przytuliłam ją do siebie i otworzyłam puzderko, wysypując wszystkie swoje bazgroły. Na samym dnie leżał rysunek mojej rodzicielki. Przywróciłam mu pierwotną wielkość i przez kolejne godziny szukałam w nim sensu.

~*~

Tonęłam w ciemności samotnie, nie czułam nic, nie słyszałam nic, nie widziałam nic...

Tak właśnie wygląda każda moja noc, daje swojej duszy po prostu odpocząć. Jednak tym razem było coś nowego, spowiły mnie cudowne odcienie zieleni. Leżałam na polanie, a obok mnie płynął chabrowy strumień. Przez chwile rozglądałam się z zachwytem po okolicy. Nagle uświadomiłam sobie, że jestem obserwowana. Odruchowo sięgnęłam po swoją różdżkę, ale jakimś cudem zniknęła. Spanikowana rozglądałam się w poszukiwaniu nieproszonego gościa, jednak nikogo nie znalazłam. Zagubiona postanowiłam iść pod prąd strumienia, łapczywie pochłaniając wzrokiem widoki. Nie minęło dużo czasu, a znalazłam się u celu drogi.

Wodospad - Pomyślałam, ale szybko moją uwagę przykuła postać na środku. Niestety nie mogłam się dokładniej przyjrzeć, bo gdy tylko mrugnęłam, zniknęła.

Westchnęłam głośno, na co odpowiedział mi damski głos.

- Tu znajdziesz odpowiedź na wszystko. - Szybko odwróciłam się w stronę dźwięku, ale jedynie ujrzałam rysunek swojej matki. Wzięłam go w ręce, a wszystko zaczęło płonąć, włącznie z papierem. Udało mi się zauważyć na rysunku coś interesującego. Pod wpływem ciepła na papierze zaczęły się pojawiać jakieś znaki, niestety nim zdążyłam cokolwiek wyczytać, wszystko zmieniło się w popiół.

~*~

Obudziłam się zalana potem z Kiki na głowie. Potrzebowałam chwili, żeby otrzeźwieć, połapać się w sytuacji i ruszyć z łóżka. spojrzałam na bałagan i szybko przeszukałam w nim kartki ze snu. Następnie przywołałam do siebie świeczkę i podpaliłam. Po tak długim czasie, w końcu wpadłam na cokolwiek. Niestety nie rozumiałam wielu znaków ukrytych w rysunku. Postanowiłam poszukać o nich czegoś jutro, a tym czasem wzięłam się za malowanie.

Efekt mogłam ujrzeć dopiero w nocy. Byłam dumna z siebie, że udało mi się odwzorować widoki. Kątem okna spojrzałam na otwarte okno, w końcu wiosna zaczęła dawać o sobie jakiś znak. Jako, iż zmęczenie nie dawało mi się we znaki, postanowiłam zakraść się do biblioteki. W końcu nie byłam pewna czy to, czego szukam, będzie w księgach dozwolonych do czytania przez uczniów.
Sprawnie wymknęłam się z wieży i już chwilę później pędziłam pomiędzy ciemnymi zakamarkami w stronę biblioteki z dwoma rysunkami. Miałam nadzieję, że uda mi się odnaleźć miejsce z wizji w jednej z ksiąg. Z czasem zwolniłam kroku, aby nikt mnie nie wykrył przez hałas.
Na moje nieszczęście ktoś patrolował korytarz, szybko schowałam się za jakąś rzeźbą. Mało nie dostałam zawału, gdy poczułam, że ktoś obok mnie stoi. Miałam ochotę krzyczeć, ale w porę zakryłam usta dłońmi. Wyszłam z ukrycia, dopiero gdy kroki znacznie ucichły. Dopiero wtedy ujrzałam, na kogo wpadłam. To znowu był ten artysta z gromoptaka.

- Co ty tu robisz? - Szepnęłam, chowając za siebie rysunki.
- Mógłbym cię spytać o to samo. - Przeszywał mnie na wskroś swoim zimnym spojrzeniem.
- Nie ważne i tak mi się śpieszy. - Mruknęłam, wyjmując swoją różdżkę. Na szybko namalowałam na ścianie sokoła i wyobraziłam sobie życie, jako takie zwierzę.
- Co ty wyprawiasz? Chcesz stracić punkty za malowanie po ścia... - Szybko przerwał swoją wypowiedź, widząc, jak rysunek zaczyna się poruszać po ścianie.
- Sprawdź, czy droga do biblioteki jest czysta. Wracaj szybko sokole. - Odparłam pół szeptem, pozwalając mu odlecieć. Zaraz później spojrzałam na chłopaka za mną i wymusiłam krótkie... - Co?

<Parker? Wybacz, że tak długo i słabo napisane. Od ponad 2 tygodni w szpitalu leżę.>

sobota, 24 marca 2018

Od Winony CD Dirka

Zanim Winona zrozumiała, że w wieczór zabawy najlepiej siedzieć w pustym dormitorium i usiłować zasnąć mimo trzęsącego się w posadach zamku, marzyła o zaproszeniu na bal. Była to głupia wizja dwunastoletniej dziewczynki, która nie rozumiała jeszcze, że jej specyficzne zachowanie i niezbyt pochlebna reputacja skutecznie odstraszą wszystkich potencjalnych partnerów do tańca.
Wszystkich poza Dirkiem.
Winona uniosła wysoko brwi i zamrugała kilka razy zdezorientowana. Cofnęła się nieco, po czym zmierzyła chłopaka wzrokiem jakby sprawdzając czy nic w jego wyglądzie nie wskazuje przypadkiem na postradanie zmysłów. Poza tym że był kompletnie blady i zdziwiony chyba w tym samym stopniu co ona, wyglądał raczej normalnie.
- Mówisz poważnie? - zapytała Winona wciąż nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
Dirk pokiwał twierdząco głową.
- Dobrze - rzuciła jakby od niechcenia i na powrót zatopiła się w lekturze. To znaczy chciała się zatopić, ale jej myśli odpłynęły już w zupełnie innym kierunku. Wydostały się przez szparę w drzwiach biblioteki i pognały korytarzem. Wspięły się po stromych stopniach, omiotły kilkoro idących donikąd uczniów, aż w końcu dotarły do dormitorium i wślizgnęły w wnętrzności starego kufra stojącego pod łóżkiem Winony. Kufra na którego dnie leżał jej obecnie największy problem. Jej sukienka.
.

Dzień balu, dokładnie 18:56. Winona stała przed lustrem w opustoszałym już dormitorium i zastanawiała się jak właściwie doszło do tego, że wyglądała tak jak wyglądała. Może to przez eksperymenty z niebieską sukienką, którą matka przysłała jej w wakacje i która początkowo zwierała zdecydowanie za dużo koronek i wstążek. Winona postanowiła się ich pozbyć, przez co musiała powiększyć dekolt, zredukować rękawy do wąskich tasiemek zawieszonych na kościstych ramionach oraz skrócić całą sukienkę, tak że ledwo zakrywała jej kolana. Zabiegów tych nie przeprowadziła jednak pewna ręka i jasne było już na pierwszy rzut oka, że pierwotnie strój wyglądał zupełnie inaczej. Tę niekontrolowaną katastrofę dopełniały włosy, które kręciły się bardziej niż zwykle, a także zbyt mocno podkreślone kredką, oczy.
Ostatecznie jednak - jak to każda nastolatka - Winona stwierdziła, że w tym wszystkim najgorsza jest tak naprawdę jej twarz i cała sylwetka i lepiej by było chyba od razu skoczyć z okna oszczędzając innym uczniom wątpliwej przyjemności patrzenia na nią podczas balu. Nagle coś uderzyło w szybę. Winona myślała, że zaraz zobaczy zdezorientowaną sowę awanturującą się o zamknięty kanał komunikacyjny, ale zamiast tego jej oczom ukazał się skrzat z czapką kucharską na głowie, który przeklinał co sił, rozmasowując sobie czoło.
Winona podeszła do okna i otworzyła je szybkim gestem. 
- Głupi uczniowie! Głupie kobiety! Żeby zamykać się w taki ładny wieczór! Szybo, ty mugolski pomiocie! - wrzasnęło stworzenie wymachując zaciśniętą pięścią.
- Co ty tu robisz? - zapytała poważnie zdziwiona Winona.
- No jak to co Skrzypłocz robi? Jak to co? Nie widać? - denerwował się skrzat.
- Nie, nie do końca.
- Oczywiście, bo jak już Skrzypłocz robi coś dobrego to od razu wszyscy ślepi - oburzyło się stworzenie. - Skrzypłocz umyj patelnie, Skrzypłocz upiecz ciasto, Skrzypłocz zanieś profesor Chadwick kawę. I Skrzypłocz robi co mu mówią, a później i tak narzekają, że Skrzypłocz to skończony leń, zakuta pała, dwie lewe ręce, matka ogr, syn szlama.
- Dobrze, dobrze, spokojnie. - Winona starała się opanować szalejącego ze złości skrzata. - Po prostu powiedz o co chodzi.
- Skrzypłocz znalazł rzeczy Przyczajacza.
Winona otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Ale gdzie?
Skrzat uniósł koślawy palec do góry.
- Na dachu.
.

Czy w momencie podejmowania decyzji Winona zdawała sobie sprawę, że Dirk czeka na nią zniecierpliwiony w Holu?
Nie. Zapomniała o tym.
Czy w momencie podejmowania decyzji była świadoma zagrożeń jakie decyzja ta z sobą niosła? 
Zupełnie nie.
Czy w momencie podejmowania decyzji w ogóle myślała trzeźwo?
Ani trochę.
Jedyna rozsądna decyzja dotyczyła włożenia pary butów do torebki, którą następnie przewiesiła przez ramię. Chwilę później Winona wyszła już na dach przez okno mansardy i na bosaka podążyła za Skrzypłoczem. Skrzat był ewidentnie bardzo dumny, że jego znalezisko tak poruszyło dziewczyną.
- To daleko? - zapytała nagle kurczowo trzymając się parapetu okna.
- Nie, gdzie. Zaraz będziemy na miejscu.
To "zaraz" trwało prawie dwadzieścia minut i polegało na schodzeniu po specjalnych drabinach zamontowanych zapewne całkiem niedawno przez woźnego oraz próbie utrzymania równowagi kiedy przechodzili niedaleko brzegu dachu. Serce Winony zachowywało się tak jakby miało zaraz wyskoczyć jej z piersi. 
Ostatecznie trafili w okolice zachodniej wieży i wówczas dziewczyna to zobaczyła. Porozrywane na strzępy ciała skrzatów walały się tu i ówdzie, a niebieskie dachówki pokrywała warstwa zaschniętej krwi. Winona poczuła, że zbiera jej się na wymioty.
- Nauczyciele byli tu godzinę temu. Skrzypłocz podsłuchał rozmowę. - W oczach skrzata pojawiło się przerażenie. - To rzeczy Przyczajacza.
Winona podeszła bliżej i zobaczyła, że na ścianie wieży widnieje jakiś ciemny runiczny napis.
- Co to oznacza?
- A co Skrzypłocz jest ekspertem? Od kiedy? 
Winona stała chwilę bez ruchu usiłując zapamiętać wszystkie symbole by móc je później przy okazji przetłumaczyć. 
- Myślę, że możemy iść - powiedziała po chwili.
- I co Skrzypłocz jest najlepszy prawda? Skrzypłocz szybko znajduje poszlaki nie co ten...
- Dirk! - krzyknęła nagle Winona przypomniawszy sobie o nim.
- Tak, tak ten Dkirk, Krid, Drk... - usiłował wykrztusić skrzat wciąż przekręcając imię chłopaka. - No ten złodziej! Ten pożeracz babeczek dyniowych.
Winona nie słuchała go jednak dłużej tylko popędziła ku drabinie prowadzącej na dach Holu. Niestety kiedy już się tam znalazła nie potrafiła odszukać wzrokiem kolejnej tym razem umożliwiającej zejście na ziemię. Dziewczyna biegała zdesperowana wzdłuż krawędzi i wówczas go zobaczyła.
Około piętnaście metrów niżej - a może nawet i więcej - rozmawiała grupka uczniów w odświętnych strojach. Śmiali się, dyskutowali o czymś zażarcie, a wśród nich stał nie kto inny jak Dirk Gently.
Winonę wmurowało. Musiała się szybko dostać na ziemię, teraz, zaraz, nim ktokolwiek ją zobaczy łącznie z Dirkiem.
Wówczas odezwał się Skrzypłocz. Odezwał to nawet zbyt łagodnie powiedziane, bo w rzeczywistości skrzat rozdarł się na całe gardło.
- Dokirk Genotellyty! Ty babeczkowa świnio!
Wszyscy zaczęli rozglądać się zdziwieni łącznie z Dirkiem, którego fart chciał, że wzrok padł dokładnie we właściwie miejsce. Nawet z tak dużej odległości Winona dostrzegła jak na jej widok chłopakowi opadła szczęka i bynajmniej nie chodziło tu o strój, który miała na sobie.
- Ja cię dopadnę! Wybiję ci zęby moją chochlą! - krzyczał dalej Skrzypłocz mimo usilnych protestów Winony. Kilkanaście metrów poniżej ludzie zaczęli rozglądać się jeszcze bardziej gorączkowo niż wcześniej, ale nagle Dirk też coś wrzasnął i wszyscy mimowolnie spojrzeli wprost na niego. Ta szalona akcja trwał sporą chwilę kiedy to chłopak robił z siebie idiotę by nikt nie zobaczył jak ubrana w niebieską sukienkę dziewczyna stała na dachu Holu i z całej siły potrząsała skrzatem, który już na całe gardło śpiewał: "Udusić, podsmażyć, przyprawić do smaku, Dikrokok Gonttety będzie dziś jako przystawka do obiadu." 
Ostatecznie jednak skrzat rozpłynął się w powietrzu kiedy Winona wyjęła różdżkę.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą i podeszła do krawędzi dachu. Wiedziała, że jest tylko jedna droga na dół. 
Skoczyła.
.

Winona wyszła z krzaków niedaleko Holu i zaczęła otrzepywać się z ziemi i liści, które mimo złagodzenia upadku odpowiednim zaklęciem, przyczepiły się do jej ubrania. 
- Kobieto ty żyjesz! - powiedział Dirk pojawiając się tuż obok dziewczyny.
Winona wiedziała, że wygląda nader żałośnie w swojej śmiesznej kreacji uzupełnianej teraz licznymi siniakami i otarciami, których nabawiła się podczas łażenia po dachu. Grupka mijających ich uczennic zmierzyła rudowłosą lodowatym wzrokiem, po czym wybuchnęła gromkim śmichem.
- Jestem żałosna - wyrzuciła Winona ocierając krew z rozciętego policzka.

<Dirk/Dokirk Genotellyty? :D >

Od Lory CD Francisa

Wszystko stało się tak szybko, że nim się obejrzałam, to już musiałam wybierać sukienkę na bal. Tak bardzo mnie to pochłonęło, że nawet przez chwilę zapomniałam o Chesterze, co wydawałoby się absurdalne, ponieważ ostatnio był to temat, który ani na chwilę nie dawał mi spokoju. Natomiast zamiast tego, teraz Audrey nie dawała mi spokoju.
- Uważam że zdecydowanie powinnaś iść w jakiejś jaskrawej sukience, na przykład czerwonej. Teraz to modny kolor! - Upierała się, robiąc przy tym poważną minę. Przypomniałam sobie jej słowa, patrząc na długą, czarną sukienkę. Na mojej twarzy zawidniał lekki uśmiech. Nie wiedziałam o sukienkach kompletnie nic. Nie wiedziałam czy w czarnej  nie będę wyglądała jakoś staro, albo po prostu nieodpowiednio. Dlatego postanowiłam ożywić kreację jakimiś dodatkami, lecz póki co musiałam to zostawić. Może jakiś jaśniejszy pasek? A może jednak być cała na czarno? Przecież mam ciemne oczy, więc może pójdzie w parze. Zanurzyłam się w pościeli i momentalnie do głowy napłynęło mi masę myśli. Jak ja w ogóle poznałam Francisa? Nic nie pamiętam, wszystko stało się tak szybko. Czy mogę mu ufać? Chyba każdy kojarzy go chociażby z ujawnienia działalności Chestera. Czy co do mnie ma podobne plany? Kto wie, może wykorzystuje mnie na swoją korzyść. Zamknęłam oczy i cicho westchnęłam. Czy powinnam być dla niego miła? Poczułam jak materac się ugina. Uchyliłam jedną powiekę i ujrzałam Audrey.
- Myślę że ten Francis to fajny gość i że możesz mu zaufać. Poza tym - zaprosił Cię na bal! - Normalnie jakby mi czytała w myślach i przyszła tylko po to by mi odpowiedzieć. Zerknęłam na młodszą dziewczynę, unosząc jedną brew. Jej jasne loki idealnie grały z jasnymi, zielonkawymi oczami. "Zaprosił Cię na bal". No i co? Czy to argument w tak poważnej sytuacji? Kto wie czy nie zrobił tego, bo musiał.
- A ja myślę że powinnaś dać sobie spokój z myśleniem na takie tematy. - Podniosłam rękę by pobawić się jej włosami, lecz dziewczyna szybko wstała, niezadowolona kolejnymi słowami krytyki. Ja natomiast jedynie wzruszyłam ramionami.
~
Siedziałam na parapecie, próbując rozwiązać wewnętrzny konflikt. Dodawać jakiś pasek? Jak tak to jasny czy ciemny? A może do tej sukienki pasek nie pasuje? Mimo wszystko nie mam jakiejś super figury z nadzwyczajnymi wcięciami w talii, o które tyle dziewczyn się bije. Zdecydowanie za dużo czasu o tym myślę. Priorytetową sprawą, powinien być Chester. Z drugiej strony napłynęła kolejna myśl - gdzie podziewa się Francis oraz czy ma coś nowego w naszej "sprawie". Zadrżałam lekko na myśl o tym jakże ekscytującym spisku. Ni stąd, ni zowąd chłopak pojawił się tuż obok mnie. Spojrzałam na niego zdezorientowana z nutką zdziwienia. Pytanie o sukienkę sprawiło, że jeszcze bardziej się zestresowałam. Niby coś mam, ale jednak nie do końca. Jego lekki uśmieszek sprawił, że poczułam presję szybkiej odpowiedzi. W tej sytuacji najbezpieczniejsze wydało mi się po prostu danie znaku, że nie wszystko skończone, lecz jednocześnie że coś w tej sprawie zostało wszczęte. Dlatego idealną odpowiedzią wydało mi się zwykle "Może". Pewnie nie zabrzmiało to zbyt przyjaźnie, ponieważ jednocześnie powróciło mi do głowy, w jakiej sprawie "trzymamy się" razem. Dlatego naturalne było dla mnie spytanie o Chestera. Było widać jak chłopaka powoli opuszcza pozytywna energia.
- Jutro powinienem już wiedzieć wystarczająco dużo, żeby móc pomyśleć o jakimś konkretnym planie. - Na te słowa wyraźnie się podnieciłam. Wreszcie coś się rozkręca. Jednak to uczucie jak szybko przyszło, tak szybko poszło, bowiem Francis spytał wprost o moje byłe relacje z Chesterem. Przypomniała mi się moja wczorajsza wymiana zdań z Audrey. Czy naprawdę mogę mu zaufać? Czy on nie wykorzysta potem tego przeciwko mnie? Zmierzyłam go wzrokiem, po czym postanowiłam jakoś się od tego wymigać.
- Emm.. Bo wiesz.. To nic takiego. - Powiedziałam drżącym głosem, mając cichą nadzieję że chłopak odpuści. Zamiast tego, uniósł obie brwi, chcąc mi tym zakomunikować, że taka odpowiedź nie przejdzie. Wypuściłam ciężko powietrze. Kitu mu nie wcisnę, bo prędzej czy później i tak dowie się prawdy, co mogłoby zaprzepaścić mój udział w eliminacji wroga. Dlatego zdecydowałam, że powiem tylko tą najważniejszą część.
- No dobra. Tak, łączyło nas kiedyś coś więcej, lecz nigdy nie było to nic oficjalnego. Było to nawet stosunkowo niedawno, bo może jakieś 8 miesięcy temu. Zobaczył że mu ufam i okręcił mnie sobie wokół palca, robiąc ze mnie jeszcze bardziej naiwną, posłuszną mu dziewczynkę. Przy okazji kręcił z mnóstwem innych dziewczyn, ciągle zapewniając mnie że to nic takiego. Wykorzystywał mnie do różnych swoich prywatnych zatargów. Myślę że pokrótce to wyjaśniłam i to wystarczy. - Poruszyłam nerwowo nogami, poprawiając niewygodnie zwisającego włosa. Wpatrywaliśmy się w siebie jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym poklepałam go po ramieniu.
- Nie musisz odpowiadać. Czasem tak jest nawet lepiej. - Posłałam mu lekko wymuszony uśmiech,  po czym zaczęłam znikać gdzieś w korytarzu, zostawiając go z tyłu. Bardzo chciałam uniknąć wypłynięcia ewentualnych szczegółów na ten temat. Po całym moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Spokojnie Lora, on nie może okazać się taki sam. - Powiedziałam do siebie cicho. - Już jutro bal, a ty nadal nie masz dobranego stroju! - Dopowiedziałam sobie, wciąż idąc przed siebie. Nieoczekiwanie coś pociągnęło mnie za rękę. Usłyszałam tylko pojedyncze słowa, po czym osoba mówiąca zniknęła. Jednocześnie złapał mnie ból brzucha, co skutkowało chwilowym brakiem pewnej dynamiki, która zazwyczaj mi towarzyszyła. Cały incydent trwał zaledwie chwilę, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Coś tu się dzieje i nie jest coś co można od tak zignorować. Tym bardziej że tymi słowami, były "szkoła", "zewnątrz" i "groźba", z czego to pierwsze było wymawiane parę razy z rzędu. Poza tym mówca miał bardzo niespokojny i można być rzec że nawet z odrobiną paniki. Nie miałam pojęcia co robić, więc gdy tylko usłyszałam kroki, udałam się do pokoju. Tam zastałam Audrey, która od razu do mnie skoczyła.
- Znalazłam coś, co na pewno Ci się spodoba! - Powiedziała entuzjastycznie, pokazując jednocześnie długą, granatową sukienkę. Przyjrzałam jej się bliżej. W górnej części miała wyszywane wzory, które tworzyły coś na wzór koronki, która w niektórych miejscach pokrywała również przezroczysty rękaw. Od pasa, a może nawet już tuż pod biustem, zaczynała się gładka część. Dotknęłam ostrożnie materiału. Nie sądziłam że przyjaciółka była w stanie aż tak się zaangażować i znaleźć mi suknię, która naprawdę mi się podobała.
- Z bólem to mówię, ale naprawdę mi się podoba. - Zaśmiałam się, posyłając uśmiech dumnej z siebie dziewczyny. Sukienka jest ciemna, ale nie czarna tak jak chciałam, co chyba będzie wyglądało trochę lepiej. Próbowałam skupić się teraz na tym, lecz w głowie nadal kotłowało mi się od myśli. Kim była ta osoba, co miała na myśli, no i czemu akurat ja? Czy to miało związek z jakimś zupełnie nowym przemycanym obiektem, a może chodziło o coś zupełnie innego? A może to coś, w co zamieszany jest Francis, o którym zrobiło się ostatnio głośniej? Albo dlaczego po tym wszystkim tak bardzo rozbolał mnie brzuch? Te wszystkie myśli tak się nagromadziły w ciągu ostatnich dni, że zupełnie odbierają mi zdrowy rozsądek. 

<Francis?>

Od Francisa CD Lory

Francis już od trzech lat zaraz po kolacji wymykał się ze szkoły i zaszywał w szklarni. Nie sądził, żeby profesor Yates miał coś przeciwko tym wieczornym wypadom, chociaż nigdy nie odważył mu się o nich nawet wspomnieć. Może dlatego, że prócz opieki nad swoimi roślinami, Francis robił czasem małe żarty kolegom, a także spotykał się tu z informatorami. 
Po rozmowie z Lorą, Francis był jeszcze bardziej zdeterminowany niż zazwyczaj i przyszedł do szklarni o półgodziny zawcześnie. Chciał raz na zawsze pozbyć się Chestera. Rozgnieść go jak natrętnego robaka.
Francis obcinał właśnie liście jednej ze swoich roślin, kiedy coś głośno huknęło tuż za jego plecami. Odwrócił się gwałtownie. Ktoś niezgrabnie wstał z podłogi, a następnie uniósł kurczowo trzymając różdżkę i wycelował w jego pierś.
- Zabije - wycedził nowo przybyły przez zaciśnięte zęby.
- Cześć Jory - odpowiedział Francis odkładając sekator na blat stołu.
- Mnie też wydasz, co? - Nie odpuszczał chłopak. Włosy miał długie i czarne, a cerę ziemistą. - Chester był twoim przyjacielem. Ja jestem nikim, więc kiedy jej o mnie powiesz, co?
- Rany wy tylko o tym! - Francis uniósł ręce w błagalnym geście. - Dalibyście już spokój.
- Przestań Wyndham. - Jory zbliżył się o kilka kroków. - Wydałeś mnie już?
- Nie oczywiście, że nie - odparł oskarżony. - Słuchaj, nie wiem co się tak uczepiliście Chestera, ale trzeba zrozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze to jak słusznie zauważyłeś, mój były przyjaciel, a to automatycznie czyni go moim obecnym wrogiem. Po drugie wszyscy dobrze wiedzieli, że handluje różnym świństwem co czyniło go paskudnym dostawcą. Mam już zresztą nowego, więc sam rozumiesz. Pozbyłem się balastu.
- Na moje miejsce też sobie kogoś znalazłeś? - zapytał jeszcze chłopak, ale w jego głosie dało się słyszeć nutę uprzejmości. Odpuszczał.
- Oczywiście, że nie. Jesteś jedyny - Francis uśmiechnął się może trochę zbyt zjadliwie. 
- A z ciebie gnida - rzucił chłopak chowając różdżkę. - Ale masz łeb do interesów.
- Nie zaprzeczę.
- Dobra to czego potrzebujesz? - Jory splótł ręce na piersi.
- I tu trochę wracamy do punktu wyjścia. Ta sprawa nie daje mi spokoju, a nie mam wystarczająco informacji, żeby... - zaczął Francis, jednak chłopak gwałtownie mu przerwał.
- Wiem, że lubisz lać wodę, ale do rzeczy.
- Chester. Potrzebuję dosłownie wszystkiego o Chesterze.
Jory uniósł zdziwiony brwi.
- Myślałem, że go dobrze znasz.
- Może kiedyś. Dzisiaj napadł mnie z dwoma psami, których nie kojarzę. Coś się zmieniło w jego otoczeniu, a ja już nie dam rady sam się tym zająć. - Na usta Francisa wypłynął grymas niezadowolenia.
- Rozumiem. Potrzebuję trzech dni. - Jory zasępił się i wyglądało na to że nad czymś się uparcie zastanawiał.
- Jakbyś przy okazji dowiedział się czegoś o innych osobach, niekoniecznie związanych z Chesterem, to wiesz, że nie pogardzę informacjami.
- Chcesz go zdyskredytować, prawda? - odezwał się niespodziewanie Jory. - Chcesz, żeby go wyrzucili ze szkoły. Nie boisz się że w takiej sytuacji, kiedy nic mu już nie zostanie do stracenia, wyda też ciebie?
- Nie ma nic z czym bym sobie nie poradził - odparł hardo Francis.
- Na pewno? - Jory uniósł brwi pytająco.
Oboje wiedzieli, że istnieje jedna, ale nie tak znowu drobna sprawa. To mogłoby wszystko zmienić.
- Jeśli wcześniej zdyskredytuję go do tego stopnia, że nikt nie uwierzy w jego słowa to jestem bezpieczny. Będzie sobie mógł mówić wtedy co chce i komu chce. - W oczach Francisa zamigotał niebezpieczny płomień.
- Ja nigdy o tym nie wspomnę, nawet gdyby mieli mnie wyrzucić ze szkoły, nawet gdybyś to ty mnie wydał - stwierdził Jory.
- Dzięki. - Francis rozumiał jednak, że to nie jest prawda, a zakamuflowane ostrzeżenie. Pamiętaj, ja też o wszystkim wiem, to właśnie próbował przekazać Jory. 
Najpierw pozbędę się Chestera, a później przyjdzie czas na ciebie, pomyślał Francis i uśmiechnął się szeroko.
.

W przeddzień balu Francis wypatrzył Lorę, samotnie siedzącą na parapecie okna niedaleko Holu. Chłopak poprawił niedbale włosy i przysiadł się do zdziwionej jego widokiem, dziewczyny.
- Sukienka na jutro już wybrana? - zapytał unosząc delikatnie kąciki ust.
- Może - odpowiedziała chłodno i zmierzyła go wzrokiem.
- Jeśli chcesz wiedzieć to mój garnitur jest już przygotowany.
- Wolałabym wiedzieć co z Chesterem. - Francis sposępniał trochę na dźwięk tego imienia.
- Jutro powinienem już wiedzieć wystarczająco dużo, żeby móc pomyśleć o jakimś konkretnym planie. - Oparł głowę o zimną ścianę. - Was coś łączyło, prawda? - zapytał nagle patrząc dziewczynie prosto w oczy.

<Lora?>

piątek, 23 marca 2018

od Dirka cd. Winony

Tym, co trwało przez jedną krótką chwilę w kuchni wypełnionej po brzegi uszastymi stworzeniami był pełen przerażenia bezruch. Skrzaty wybałuszyły i tak już ogromne oczy i wlepiły przerażone spojrzenia w mówczynię. Potem nagle skrzat stojący na chybotliwym trójnogu pisnął i schował się pod stół. Para kolejnych usiłowała wcisnąć się pod szafę z przyprawami, ale przeszkodziły im w tym duże głowy. Powietrze wypełniły brzęk upadających miedzianych garnków i rozbijanych z paniki talerzy. Skrzat w czapce kucharza, ściągnął ją z głowy i zaczął żuć, kołysząc się w przód i w tył. Wielkookie stworzenie biegało po kuchni, piszcząc. Wreszcie w stronę Winony i Dirka poleciał talerz i rozbiłby się na twarzy Gently’ego, gdyby dziewczyna w ostatnim momencie nie pociągnęła go w dół.
-Dość! - Głos wybrzmiał niespodziewanie głośno w harmidrze, choć wciąż drżał leciutko, słychać w nim było determinację. A może . Nagle wszystko ustało i znów przestraszone spojrzenia skierowały się w stronę Winony. Ze swoimi krótkimi rudymi lokami i zmarszczonym czołem Winona przypominała chmurę gradową. Jej towarzysz zacisnąwszy usta wodził niepewnym spojrzeniem od niej do skrzatów. Czy zamierza go rzucić tym małym trwożliwym potworkom jako ofiarę przebłagalną? Sądząc po jej minie pomysł nie wydawał się całkiem absurdalny. Czy ostatnio czymś ją zdenerwował?
-Chcemy pomóc, ale najpierw musicie powiedzieć nam wszystko, co wiecie. Bez tego… - Zawiesiła głos – jak podejrzewał Dirk – w celu zbudowania napięcia.
Zaczynał podejrzewać, że prośba będzie już zawsze unosić się w próżni, bez odzewu, ale wtedy skrzat jedzący wcześniej czapkę kucharza zaczął zsuwać się ślamazarnie z żeliwnego stołka. Chwilę macał stopami podłogę, aż wreszcie poczłapał do dwójki młodych czarodziejów i zadarł głowę, by móc obrzucić ich pełnym wyrzutu spojrzeniem. Teraz dopiero można było zauważyć, że czapka jest w istocie kapturem, który łącząc się na plecach tworzył szarą wysłużoną szmatę. Teraz błysk w wodnistych był znakiem zdecydowania, czy może czegoś na kształt postanowienia.
-To coś – oznajmił z namaszczeniem Winona i Dirk pochylili się w jego stronę. – To coś… zjada skrzaty.
Czarodzieje spojrzeli po sobie, chłopak ze zmarszczonymi brwiami i miną zdradzającą gonitwę myśli. Czuł pulsowanie w skroniach. Skrzat szarpał nerwowo czapkę kucharską.
-Skrzypłocz nie powinien o tym mówić. Skrzypłocz ogromnie cieszy się móc przebywać w zamku.
-Do sedna, proszę – jęknął Dirk, za co otrzymał kuksańca.
-Skrzypłocz żyje zbyt krótko, by wiedzieć, ale Skrzypłocz słyszał historie. Tak, słyszał. O bardzo bardzo starym czymś, które jeszcze przed Isolt Sayre czarodziej zamknął w jaskini. W jaskini zapadł się sufit, ale potem przyszła Isolt Sayre i założyła szkołę. – Zagryzł usta, intensywnie myśląc nad kolejnymi słowami. – Jest duża i mała jednocześnie. Raz włochata, a zaraz gładka jak szkło.
Dirk zachłysnął się powietrzem.
-Isolt Sayre?!
-Co jest z tobą nie tak? Wiemy, że to zmiennokształtny – ostatnie słowa Winona skierowała  do skrzata z czapką, którą miętosił teraz niemiłosiernie.
-Ale Skrzypłocz widzi, że błądzicie w ciemnościach, czy pytalibyście Skrzypłocza, gdyby było inaczej? – Zamrugał, przyglądając się wyczekiwanie wypisanym na twarzy czarodziejów, jakby dopiero wpadł na to, czego od niego oczekują. – Wy szukacie Przyczajacza.


Korytarz był bardziej niż zwykle przepełniony uczniami. Co chwilę ocierali się o siebie i przekrzykiwali. Ktoś wołał znajomego z drugiego końca korytarza. Powietrze przesycone było energią i – mimo płatów śniegu na zgniłozielonej trawie – przepełnione wiosenną świeżością. Nawet duchy wydawały się być mniej bezbarwne niż zwykle. Ponad gwar rozmów wybijał się jeden temat – bal wiosenny.
Dirk czynił heroiczne wysiłki, żeby o nim zapomnieć. Powód było kilka – zdecydowanie nie przepadał za tłumami, a już szczególnie nie pojmował radości z jaką przepoceni czarodzieje znajdują w skakaniu obok siebie – czy też wręcz na sobie – w takt dudniącego łomotu, który ciężko w ogóle nazwać muzyką. Raz miał wątpliwą przyjemność uczestniczenia w tego rodzaju zabawie. Było to głośne, gorące i przepełnione zapachem ciał doświadczenie. W dodatku włożono mu na głowę zaczarowaną koronę, a na ramiona różowe futro. Chociaż nie, pomyślał, futro było moje.
Wreszcie, wbiegając po schodach, udało mu się wyrwać z tłumu. Stawał na ostatnim stopniu, kiedy kostka u nogi wykręciła mu się pod dziwnym kątem i do wtóru jęku, uderzył brzuchem w barierkę. Mroczki zatańczyły Dirkowi przed oczami wraz z rozmaitymi przekleństwami, których mógłby wykrzyczeć. Jednak, kiedy odzyskał ostrość widzenia, spojrzał na wprost siebie, to znaczy na posadzkę kilka pięter niżej.
W pierwszym odruchu chciał odsunąć się z wrzaskiem od poręczy, ale wtedy dostrzegł dwie małe postacie na sąsiedniej klatce schodowej. Gently skulił się, nie chcąc wyjść na podglądacza.
-Proszę cię. – poprosiła jedna z postaci. Dirk rozpoznał ten głos, bo słyszał go na lekcjach niemal codziennie. Należał do Anthony’ego Welcha, bardzo głośnego, ale raczej przyjaźnie nastawionego do wszystkich czarodzieja.
Druga osoba wydała z siebie donośne westchnienie i zrobiła krok do tyłu, ale zaraz jakby się rozmyśliła i spojrzała niepewnie na rozmówcę.
-Dobrze, niech ci będzie – pójdę z tobą na bal. – odparła wreszcie dziewczyna. Odwróciła się na pięcie i uciekła, potykając o własną szatę. Anthony odczuwał najwyraźniej szok, bo chwilę stał w bezruchu patrząc w miejsce, gdzie zniknęła, ale chwilę później odszedł i on. Na schodach pozostał Dirk z mdłościami i jednym mroźnym słowem: bal.


Drzwi skrzypnęły okrutnie, kiedy chłopak popchnął je i wkroczył do biblioteki. Normand Parrish zmierzył go spojrzeniem pełnym szczerego cierpienia.
-Panie Gently.
Dirk jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi – szeroko i radośnie. Zagłębił się w regały, cudem unikając zderzenia z książkami wracającymi na swoje miejsca na półki. Przy stoliku, który minął zasnęło trzech uczniów i zaczął się zastanawiać, czy to skutek zmęczenia, czy jakiś osobliwy czar rzucony na bibliotekę, którego ofiarą padnie zupełnie przypadkiem również on, gdy będzie uczył się historii magii.
Najpierw usłyszał Winonę, a dopiero potem zobaczył. Deklamowała bogatą wiązankę epitetów wartościujących pod adresem zbiorów bibliotecznych. Dirk z półuśmiechem wychynął zza regału.
-Szorowałabyś stajnie testrali przez miesiąc, gdyby Parrish usłyszał twoje słowa, młoda damo. – powiedział beznadziejnie imitowanym  głosem starszej osoby. Winona obdarzyła go lekko poirytowanym spojrzeniem.
-Niczego nie mogę znaleźć. – wyjaśniła, machając niedbale ręką w stronę sterty książek piętrzącej się na podłodze. – Tylko zmarnowanego pergaminu i wszędzie piszą jedynie, że potrafi się doskonale kryć i może być bardzo niebezpieczny.
Chłopak zmarszczył brwi i zerknął Winonie przez ramię.
-Może jest jakiś rysunek?
Wzruszyła ramionami.
-Jak dotąd nie natknęłam się na żaden bardziej szczegółowy opis niż to. – uniosła trzymaną w ręce książce w skórzanej oprawie. – Zostało jeszcze parę działów do przejrzenia.
Poczucie misji skłoniło Dirka do przytaknięcia i wsparcia Winony w przekopywaniu się przez chore ilości pożółkłego pergaminu. Dział, w którym się znajdowali, nie mógł być szczególnie często odwiedzany, bo na opasłych woluminach zaległa gruba warstewka kurzu.
Wertując stronice, Gently natrafił na spory kleks, ślad po nieuważnych machnięciu pióra. Z zamyśleniem przejechał po nim kciukiem. Atrament wsiąkł w pergamin i zaschnął wiele lat temu, papier w tym miejscu był lekko pofalowany. Kształt kleksa przypominał Dirkowi coś jak dzwonek, albo może raczej sukienkę.
Podniósł wzrok na Winonę. W nagłym olśnieniu zmrużył oczy, przekrzywił głowę i otworzył usta, ale zawiesił się, nie bardzo pewien, jakie pytanie tak właściwie powinien zadać.
-Jesteś miła. – stwierdził w końcu. Winona podniosła na niego wzrok, w którym kryło się bezgraniczne zdumienie. Dirk zamrugał. Czy zdążył już powiedzieć coś nie tak? Chyba tak? Być może? 
-Chciałabyś – zaczął znowu, ale zmarszczył brwi i spróbował jeszcze raz. – Czy sprawiłoby ci przyjemność spędzenie ze mną czasu na balu?
-Czy ty mnie właśnie zaprosiłeś? – zapytała Winona po chwili absolutnej ciszy.
-Chyba tak.

<Winona? :V >

środa, 21 marca 2018

Od Lory CD Francisa

Od razu gdy znalazłam się pod salą, Audrey zalała mnie falą pytań. "Czemu zniknęłaś", "co robiłaś", "czemu nic nie powiedziałaś" - to było tylko kilka z nich. Spojrzałam na nią wzrokiem niewinnego baranka, lecz szybko odpuściłam, gdy ta dosłownie przeszyła mnie pretensjonalnym wzrokiem. Zostało mi wzruszyć ramionami. Przez resztę dnia natrętnie dopytywała mnie, ponieważ nadal nie uzyskała odpowiedzi na żadne z wcześniej zadanych pytań. Gdy szłyśmy w stronę Holu na kolację, nie wytrzymałam wreszcie i zdzieliłam ją w głowę. Od razu odskoczyła i zrobiła obrażoną minę. Przewróciłam oczami i kompletnie ją olałam, chodź w głębi duszy czułam że nie powinnam tego robić. Usiadłyśmy jak zwykle obok siebie, lecz dziewczyna od momentu zaistniałej sytuacji, nie wydała ani jednego słowa. Westchnęłam cicho i rozejrzałam się po sali. Kątem oka ujrzałam Francisa. Zaczęłam mu się ponownie przyglądać. Siedział oparty o rękę, jakby zastanawiał się nad czymś. Dopiero chwilę później dostrzegłam dziewczynę koło niego, która z ożywieniem coś do niego mówiła. Skrzyżowałam ręce i lekko pochyliłam głowę w strony wciąż obrażonej Audrey. Mimowolnie uśmiechnęłam się na widok dziewczyny wciskającej sobie ze złością kanapkę do buzi. Trąciłam ją w ramię by rozładować napięcie, lecz najwidoczniej oczekiwała aż powiem jej prosto w twarz "przepraszam". Nawet zaczęłam się poważniej nad tym zastanawiać, lecz dobiegający do mnie głos, przerwał moje rozmyślania. Skierowałam swój wzrok w stronę owego obiektu i ujrzałam Francisa. "Wyglądasz na weselszą niż rano. Chestera wyrzucili już ze szkoły? Albo nie czekaj, utopił się, prawda?". Na te słowa, dziewczyna obok mnie zachichotała cicho.
- Chyba jednak skończyło się na tymczasowym zawieszeniu. - przewróciłam oczami, bacznie obserwując przybysza, który widocznie skrzywił się na tą informację. - Dodatkowo wygląda jakby znalazł nowe źródło swojego wspaniałego towaru. Francis powoli otwierał usta, jednak dosłownie chwilę później je zamknął. Natomiast zamiast słów, wypuścił powietrze, przymykając lekko oczy.
- Nie sądzę by Chester pragnął ponownie zawierać jakiekolwiek układy, więc tym razem nie zbiorę na niego tylu rzeczy, w tak krótkim czasie. - Obserwowałam jak chłopak podpiera głowę ręką, jednocześnie analizując jego słowa. Racja, całkowite pozbycie się go ze szkoły, może sprawić niemałą trudność. Poza tym ma wtyki tu i ówdzie, więc jeśli by chciał, to na siłę wywinąłby się ze wszystkiego. Skupiłam się, żeby pomyśleć o sprawie ciut poważniej. Jedną ze słabości niemilca, były kobiety i hazard. Stąd stał się jednym z najbardziej rozsławionych dilerów-przemytników. Więc gdyby ewentualnie ponownie stać się jego bliższą osobą, tylko po to by odegrać się za te wszystkie zmarnowane z nim chwile. W mojej głowie pojawiło się parę innych pomysłów, lecz z zamyślenia szybko wyrwała mnie Audrey.
- To o nim nie chciałaś mi powiedzieć? Nie wygląda na człowieka, którego można by się wstydzić. - Zmrużyła oczy, zmarszczyła brwi i przeszyła mnie podejrzliwym wzrokiem. Z lekkim zakłopotaniem spojrzałam w kierunku Francisa i lekko wzruszyłam ramionami w przepraszającym geście. Chłopak siedział chwilę w ciszy, po czym odezwał się ze stoickim spokojem:
- Swojego partnera na bal się wstydzić? 
- T..To nie tak.. Chwila, jak? Partnera na bal? - Obdarowałam chłopaka lekko zdumionym spojrzeniem. Za to na jego twarzy zawitał uśmiech. Trudno określić co naprawdę się za nim kryło. Dało się zauważyć nutę złośliwości, jak i błagania. Nie wypadało mi więc w tej sytuacji przyznać się że o niczym nie wiem. Po dłuższej chwili milczenia, postanowiłam udawać że właśnie tak miało być.
- Aaaa, partnera na bal.. umm, tak, tak, już pamiętam. - Dało się usłyszeć lekkie drżenie mojego głosu. Sytuacja pojawiła się nagle i ani trochę nie byłam na nią przygotowana. Tym razem z tego lekkiego uśmiechu, który wcześniej zdobił twarz chłopaka, zniknęła złośliwość i błaganie, a pojawił się czysto sympatyczny grymas. Szczerze, to naprawdę nie sądziłam że ktokolwiek postanowi mnie zaprosić. Chociaż z drugiej strony nie mogłam być pewna co Francisem kierowało, że po krótkim dniu znajomości, porwał się na taką decyzję. Siedząca obok mnie dziewczyna, otworzyła szeroko buzię. Dało się dostrzec niedowierzanie, pomieszane z zachwytem. 
- Czemu nic nie mówiłaś? Jak to się stało że będąc taką samotniczką bez znajomych nagle znalazłaś jakiegoś chłopaka? - Tak - te słowa trafiły podwójnie. Szybko zakryłam jej usta, pragnąc zapobiec wypłynięciu większej ilości upokarzających słów. Czułam że na moją twarz wpływa rumieniec przepełniony wstydem. Mimo wszystko Francis sprawiał wrażenie, jakby nie za bardzo się tym wszystkim przejmował. Wcześniejszy wyraz twarzy pozostawał bez zmian.
- Nie ważne, wybacz za nią. Mam pewien pomysł co do Chestera, ale nie wiem czy mogę mówić to przy tak dużej ilości osób, więc złap mnie przy okazji, jak oboje będziemy sami.. albo chociaż postaraj się. - Powiedziałam przybliżając się do niego tak, by nikt niepożądany tego nie usłyszał. Czas kolacji dobiegał końca, więc chłopak oddalił się w stronę wcześniej zajmowanego przez niego stolika. Razem z Audrey opuściłyśmy pomieszczenie. Nadal byłam lekko zła za to co mówiła, ale czy mogłam coś na to poradzić? Ważniejsze w tym momencie były plany co do Chestera. Wiedziałam że jeśli chce się do niego zbliżyć, to nie mogę zrobić tego od tak, ponieważ wzbudzałoby to jego niepotrzebne podejrzenia. Co jak co, ale jest naprawdę inteligentny. Nie minie chwila, a już znajdzie coś nowego do sprzedawania.. A co jeśli zacząć by to kupować tylko po to, by obrócić to przeciwko niemu? Niee.. to chyba odpada. To może zacząć małą współpracę z jednym z jego "zaufanych" współpracowników? Upchnie się mu parę mniej prawdziwych informacji, albo po prostu powie to co chce usłyszeć i może ulegnie. Zdecydowanie muszę przegadać tą sprawę z Francisem, bo sprawia wrażenie, jakby miał lepszą głowę do takich spraw. Gorzej jeśli nasze przekonywania nic nie dadzą i Chester dowie się o naszym małym spisku. Westchnęłam cicho i znowu spojrzałam na Audrey, która wyglądała na zadowoloną bardziej niż zwykle. Może sięgnąć rady też u niej? Nigdy nie rozmawiałam z nią na tematy typowo spiskowe, a kto wie, może nawet ma więcej oleju w głowie niż my oboje razem wzięci. To też postanowiłam najpierw przedstawić Francisowi, żeby nie działać pochopnie.

<Francis?>