Tym, co trwało
przez jedną krótką chwilę w kuchni wypełnionej po brzegi uszastymi
stworzeniami był pełen przerażenia bezruch. Skrzaty wybałuszyły i tak już
ogromne oczy i wlepiły przerażone spojrzenia w mówczynię. Potem nagle skrzat
stojący na chybotliwym trójnogu pisnął i schował się pod stół. Para kolejnych
usiłowała wcisnąć się pod szafę z przyprawami, ale przeszkodziły im w tym duże
głowy. Powietrze wypełniły brzęk upadających miedzianych garnków i rozbijanych
z paniki talerzy. Skrzat w czapce kucharza, ściągnął ją z głowy i zaczął żuć,
kołysząc się w przód i w tył. Wielkookie stworzenie biegało po kuchni,
piszcząc. Wreszcie w stronę Winony i Dirka poleciał talerz i rozbiłby się na twarzy
Gently’ego, gdyby dziewczyna w ostatnim momencie nie pociągnęła go w dół.
-Dość!
- Głos wybrzmiał niespodziewanie głośno w harmidrze, choć wciąż drżał leciutko,
słychać w nim było determinację. A może . Nagle wszystko ustało i znów
przestraszone spojrzenia skierowały się w stronę Winony. Ze swoimi krótkimi
rudymi lokami i zmarszczonym czołem Winona przypominała chmurę gradową. Jej towarzysz
zacisnąwszy usta wodził niepewnym spojrzeniem od niej do skrzatów. Czy zamierza
go rzucić tym małym trwożliwym potworkom jako ofiarę przebłagalną? Sądząc po
jej minie pomysł nie wydawał się całkiem absurdalny. Czy ostatnio czymś ją
zdenerwował?
-Chcemy pomóc, ale
najpierw musicie powiedzieć nam wszystko, co wiecie. Bez tego… - Zawiesiła głos
– jak podejrzewał Dirk – w celu zbudowania napięcia.
Zaczynał podejrzewać,
że prośba będzie już zawsze unosić się w próżni, bez odzewu, ale wtedy skrzat
jedzący wcześniej czapkę kucharza zaczął zsuwać się ślamazarnie z żeliwnego
stołka. Chwilę macał stopami podłogę, aż wreszcie poczłapał do dwójki młodych
czarodziejów i zadarł głowę, by móc obrzucić ich pełnym wyrzutu spojrzeniem.
Teraz dopiero można było zauważyć, że czapka jest w istocie kapturem, który
łącząc się na plecach tworzył szarą wysłużoną szmatę. Teraz błysk w wodnistych był
znakiem zdecydowania, czy może czegoś na kształt postanowienia.
-To coś – oznajmił z
namaszczeniem Winona i Dirk pochylili się w jego stronę. – To coś… zjada
skrzaty.
Czarodzieje spojrzeli
po sobie, chłopak ze zmarszczonymi brwiami i miną zdradzającą gonitwę myśli. Czuł
pulsowanie w skroniach. Skrzat szarpał nerwowo czapkę kucharską.
-Skrzypłocz nie
powinien o tym mówić. Skrzypłocz ogromnie cieszy się móc przebywać w zamku.
-Do sedna, proszę –
jęknął Dirk, za co otrzymał kuksańca.
-Skrzypłocz żyje zbyt
krótko, by wiedzieć, ale Skrzypłocz słyszał historie. Tak, słyszał. O bardzo bardzo
starym czymś, które jeszcze przed Isolt
Sayre czarodziej zamknął w jaskini. W jaskini zapadł się sufit, ale potem
przyszła Isolt Sayre i założyła szkołę. – Zagryzł usta, intensywnie myśląc nad
kolejnymi słowami. – Jest duża i mała jednocześnie. Raz włochata, a zaraz
gładka jak szkło.
Dirk zachłysnął się
powietrzem.
-Isolt Sayre?!
-Co jest z tobą nie
tak? Wiemy, że to zmiennokształtny – ostatnie słowa Winona skierowała do skrzata z czapką, którą miętosił teraz niemiłosiernie.
-Ale Skrzypłocz
widzi, że błądzicie w ciemnościach, czy pytalibyście Skrzypłocza, gdyby było
inaczej? – Zamrugał, przyglądając się wyczekiwanie wypisanym na twarzy
czarodziejów, jakby dopiero wpadł na to, czego od niego oczekują. – Wy szukacie
Przyczajacza.
•
Korytarz był bardziej
niż zwykle przepełniony uczniami. Co chwilę ocierali się o siebie i
przekrzykiwali. Ktoś wołał znajomego z drugiego końca korytarza. Powietrze
przesycone było energią i – mimo płatów śniegu na zgniłozielonej trawie –
przepełnione wiosenną świeżością. Nawet duchy wydawały się być mniej bezbarwne
niż zwykle. Ponad gwar rozmów wybijał się jeden temat – bal wiosenny.
Dirk czynił heroiczne
wysiłki, żeby o nim zapomnieć. Powód było kilka – zdecydowanie nie przepadał za
tłumami, a już szczególnie nie pojmował radości z jaką przepoceni czarodzieje
znajdują w skakaniu obok siebie – czy też wręcz na sobie – w takt dudniącego
łomotu, który ciężko w ogóle nazwać muzyką. Raz miał wątpliwą przyjemność
uczestniczenia w tego rodzaju zabawie.
Było to głośne, gorące i przepełnione zapachem ciał doświadczenie. W dodatku
włożono mu na głowę zaczarowaną koronę, a na ramiona różowe futro. Chociaż nie,
pomyślał, futro było moje.
Wreszcie, wbiegając
po schodach, udało mu się wyrwać z tłumu. Stawał na ostatnim stopniu, kiedy
kostka u nogi wykręciła mu się pod dziwnym kątem i do wtóru jęku, uderzył brzuchem
w barierkę. Mroczki zatańczyły Dirkowi przed oczami wraz z rozmaitymi
przekleństwami, których mógłby wykrzyczeć. Jednak, kiedy odzyskał ostrość
widzenia, spojrzał na wprost siebie, to znaczy na posadzkę kilka pięter niżej.
W pierwszym
odruchu chciał odsunąć się z wrzaskiem od poręczy, ale wtedy dostrzegł dwie małe
postacie na sąsiedniej klatce schodowej. Gently skulił się, nie chcąc wyjść na
podglądacza.
-Proszę cię. –
poprosiła jedna z postaci. Dirk rozpoznał ten głos, bo słyszał go na lekcjach
niemal codziennie. Należał do Anthony’ego Welcha, bardzo głośnego, ale raczej
przyjaźnie nastawionego do wszystkich czarodzieja.
Druga osoba
wydała z siebie donośne westchnienie i zrobiła krok do tyłu, ale zaraz jakby
się rozmyśliła i spojrzała niepewnie na rozmówcę.
-Dobrze,
niech ci będzie – pójdę z tobą na bal. – odparła wreszcie dziewczyna. Odwróciła
się na pięcie i uciekła, potykając o własną szatę. Anthony odczuwał
najwyraźniej szok, bo chwilę stał w bezruchu patrząc w miejsce, gdzie zniknęła,
ale chwilę później odszedł i on. Na schodach pozostał Dirk z mdłościami i
jednym mroźnym słowem: bal.
•
Drzwi
skrzypnęły okrutnie, kiedy chłopak popchnął je i wkroczył do biblioteki. Normand
Parrish zmierzył go spojrzeniem pełnym szczerego cierpienia.
-Panie
Gently.
Dirk jedynie
uśmiechnął się w odpowiedzi – szeroko i radośnie. Zagłębił się w regały, cudem
unikając zderzenia z książkami wracającymi na swoje miejsca na półki. Przy
stoliku, który minął zasnęło trzech uczniów i zaczął się zastanawiać, czy to skutek
zmęczenia, czy jakiś osobliwy czar rzucony na bibliotekę, którego ofiarą padnie
zupełnie przypadkiem również on, gdy będzie uczył się historii magii.
Najpierw
usłyszał Winonę, a dopiero potem zobaczył. Deklamowała bogatą wiązankę epitetów
wartościujących pod adresem zbiorów bibliotecznych. Dirk z półuśmiechem wychynął
zza regału.
-Szorowałabyś
stajnie testrali przez miesiąc, gdyby Parrish usłyszał twoje słowa, młoda damo.
– powiedział beznadziejnie imitowanym głosem
starszej osoby. Winona obdarzyła go lekko poirytowanym spojrzeniem.
-Niczego nie
mogę znaleźć. – wyjaśniła, machając niedbale ręką w stronę sterty książek
piętrzącej się na podłodze. – Tylko zmarnowanego pergaminu i wszędzie piszą
jedynie, że potrafi się doskonale kryć i może być bardzo niebezpieczny.
Chłopak
zmarszczył brwi i zerknął Winonie przez ramię.
-Może jest
jakiś rysunek?
Wzruszyła
ramionami.
-Jak dotąd nie
natknęłam się na żaden bardziej szczegółowy opis niż to. – uniosła trzymaną w
ręce książce w skórzanej oprawie. – Zostało jeszcze parę działów do przejrzenia.
Poczucie
misji skłoniło Dirka do przytaknięcia i wsparcia Winony w przekopywaniu się
przez chore ilości pożółkłego pergaminu. Dział, w którym się znajdowali, nie
mógł być szczególnie często odwiedzany, bo na opasłych woluminach zaległa gruba
warstewka kurzu.
Wertując
stronice, Gently natrafił na spory kleks, ślad po nieuważnych machnięciu pióra.
Z zamyśleniem przejechał po nim kciukiem. Atrament wsiąkł w pergamin i zaschnął
wiele lat temu, papier w tym miejscu był lekko pofalowany. Kształt kleksa
przypominał Dirkowi coś jak dzwonek, albo może raczej sukienkę.
Podniósł
wzrok na Winonę. W nagłym olśnieniu zmrużył oczy, przekrzywił głowę i otworzył
usta, ale zawiesił się, nie bardzo pewien, jakie pytanie tak właściwie powinien
zadać.
-Jesteś miła.
– stwierdził w końcu. Winona podniosła na niego wzrok, w którym kryło się
bezgraniczne zdumienie. Dirk zamrugał. Czy zdążył już powiedzieć coś nie tak? Chyba tak? Być może?
-Chciałabyś –
zaczął znowu, ale zmarszczył brwi i spróbował jeszcze raz. – Czy sprawiłoby ci
przyjemność spędzenie ze mną czasu na balu?
-Czy ty mnie
właśnie zaprosiłeś? – zapytała Winona po chwili absolutnej ciszy.
-Chyba tak.
<Winona? :V >