piątek, 9 marca 2018

Od Winony, CD Finnicka

Gwałtowne uderzenie.
Krew buzowała w żyłach, a mięśnie napięły się gotowe do walki albo ucieczki. To adrenalina mieszająca myśli, zabijająca moralność i pozostająca za sobą tylko włókna mięśni pokryte krwią oraz pokruszone zęby z resztkami dziąseł. 
Winona czuła jej smak. Metaliczny z nutą ledwo wyczuwalnej słodyczy. Osiadł na języku i drażnił kubki smakowe.
Później przyszła wściekłość.
Wwiercała się w kości, wnikała do szpiku i skwierczała jak tłuszcz na rozgrzanej patelni.
Organizm przypominał maszynę, której ktoś nieustannie dostarczał paliwo.
I nagle - cisza.
Krew uspokoiła się, mięśnie rozluźniły. Włókna zrosły się, zęby wróciły na miejsce, a istota odzyskała człowieczeństwo.
To rozczarowanie, które dla odmiany, ścisnęło serce w żelaznym uścisku.
Winona nie była ewidentnie zadowolona.
Pojedynek z Finnickiem początkowo wzbudzał niemałe emocje, ale już po chwili oboje zorientowali się, że nie ważne jak bardzo by się starali i ile siły włożyli w swoje zaklęcie, przeciwnik i tak sobie poradzi. Gdyby walczyli w terenie, gdyby mogli wykorzystywać otoczenie walka potoczyłaby się inaczej. Jednak stojąc na przeciwko siebie i wymachując różdżką nie potrafili nic zdziałać. Równie dobrze mogliby rzucać kaczym puchem, a efekt byłby ten sam.
- Nieźle ci idzie, Winnie - rzucił kpiąco Finnick, ale widać było, że ciężko mu się pogodzić z całą sytuacją.
Są sobie równi i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
- Zacznij mówić z sensem albo się zamknij raz a dobrze. I nie ma żadnej "Winnie". - Oboje wciąż stojąc naprzeciwko i delikatnie dysząc, opuścili powoli różdżki.
- Masz pomysł jak zaczniemy naszą prezentację? - zapytała Winona kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.
- Hmmm... Myślę, że od zaklęcia baubillous, dzieciakom się spodoba.
Winona oczami wyobraźni zobaczyła jak w powietrzu pojawia się piorun i przypadkiem trafia jednego z młodszych uczniów. Skrzywiła się.
- Nie żartuj sobie ze mnie.
- Przecież ja wcale nie żartuję. Mottshead na pewno się nie będzie spodziewał takiego obrotu spraw. - Finnick uśmiechnął się łobuzersko. - Zobaczysz, to zrobi na nim piorunujące wrażenie.
- Kiepski dowcip.
- Moim zdaniem idealnie dopasowany do poziomu naszej rozmowy i całego zadania. No dobra, a co ty proponujesz?
- Powinniśmy zacząć jakimś wprowadzeniem w tematykę pojedynków. Po dziesięciu minutach moglibyśmy... 
- Po dziesięciu minutach? - Finnick parknął. - Chyba nie mówisz poważnie.
- Oczywiście, że mówię poważnie. 
- Przecież te dzieciaki się zanudzą.
- To od czego, poza tym głupim piorunem, chciałbyś zacząć? Od patronusów?
- Po pierwsze ten piorun wcale nie jest głupi - obruszył się Finnick. - A po drugie wcale bym nie dawał patronusów, ani na początku ani na końcu.
- Niby dlaczego? - Winona już powoli traciła cierpliwość. - Przecież Mottshead nas o to prosił.
- Słuchaj, może ty masz ochotę robić z siebie cyrkową małpę, ale ja nie zamierzam się popisywać przed tymi dzieciakami posiadaniem rzadkiego patronusa.
Napięcie czuło się wręcz w powietrzu. Kłęby białej waty utrudniającej oddychanie i wyraźne widzenie. Dwa wygłodniałe drapieżniki z nastroszoną sierścią. Wystarczyła iskra by rzuciły się sobie do gardła, wytargały tchawicę, strzaskały kości.
- I kto to mówi. Myślałam, że komu jak komu, ale tobie takie zadanie się spodoba. W końcu zabawianie innych to przecież dla ciebie norma. - Winona przechyliła czarę.
Pojedynek rozgorzał na nowo. Napędzany żarem wzajemnej nienawiści, odbywał się już jednak w zupełnej ciszy.
Oboje nie potrafili później właściwie wyjaśnić jak to się stało, że zaklęcie Finnicka o włos minęło się z celem. Może Winona odskoczyła w ostatnim momencie, a może to on źle wycelował. Czar jednak z impetem uderzył w stojącą za nią ławkę, która rozprysła się na tysiące ostrych jak brzytwa drzazg.
Krew spływała dziewczynie po karku gdzie wbiły się drobne fragmenty drewna. Dygotała.
Finnick patrzył zdziwiony jak Winona podbiega do słoika z martwymi owadami leżącego na ziemi. Pod wpływem wybuchu spadł on na posadzkę, ale wyglądało na to, że nie doznał żadnego poważnego uszczerbku. Nie to co dziewczyna.
Jeśli wcześniej nienawidziła Finnicka to teraz ewidentnie życzyła mu długiej i bolesnej śmierci.
Szybko zebrała swoje rzeczy i pośpiesznie wyszła z klasy nie zważając na cały mokry od krwi kołnierzyk mundurka.
.

Jeśli przed felernym pojedynkiem Winona stroniła od towarzystwa ludzi to tuż po nim zaczęła ich traktować jakby byli nosicielami śmiertelnej choroby, którą można się zarazić nawet poprzez przelotne spojrzenie czy przebywanie w tym samym pomieszczeniu. W dormitorium spędzała więc tylko trzy godziny, żeby trochę się przespać, po czym zanikała nim ktokolwiek zdążył się obudzić. Jadła niewiele i jedynie słodycze zgromadzone kiedyś na właśnie taką "czarną godzinę". Na lekcje nie przychodziła, omijając również - a może przede wszystkim - Obronę przed czarną magią.
Wszystko to przez słoik z martwymi owadami będący dla Winony cenniejszy niż życie. Wszystko przez chwilę bezdechu kiedy szkło musnęło kamień. Wszystko przez Finnicka. Wystarczył jeden nieszczęśliwy wypadek by cały spokój w jej życiu został doszczętnie zniszczony,
Winona siedziała wciąż tylko w zaroślach niedaleko szpitala pogrążona w czarnych myślach. Stan ten trwał, aż do czwartku kiedy to ukryta w swojej kryjówce przyglądała się obgryzionym do krwi skórkom na lewej dłoni. Słoik przyciskała do piersi, prawą ręką delikatnie wodząc palcami po brudnym szkle. W głowie wciąż i wciąż mieliła słowa, które zamierzała powiedzieć dzisiaj Mottsheadowi. A może jutro albo dopiero w sobotę. Czuła gulę w gardle kiedy myślała o rozczarowaniu jakie ta rozmowa w nim wywoła. Nie potrafiła się jednak przełamać. Nie potrafiła zapomnieć. Rany na karku nie przestały jeszcze boleć.
Nagle coś głucho uderzyło obok w ziemię przy akompaniamencie śmiechu i stłumionego pisku. Winona rozchyliła gałęzie, a jej oczom ukazała się dwójka uczniów obściskujących się w krzakach jakieś dwa metry od miejsca, w którym siedziała. Dziewczyna zmarszczyła brwi zniesmaczona. Kolejni wagarowicze.
Niespodziewanie zakochani zerwali się z miejsca i w popłochu uciekli krzycząc z nieskrywanego przerażenia. Winona spojrzała na uniesioną różdżkę i ze zdziwieniem zadała sobie sprawę, że rzuciła zaklęcie. Jakie? Nie miała pojęcia.
Gorycz uwięzła jej w gardle, kiedy wyobraziła sobie minę Mottsheada gdyby ten się dowiedział o tym incydencie. Nie dość, że jest nieobowiązkowa to jeszcze czaruje zupełnie nie myśląc o tym co robi i zaraz najprawdopodobniej kogoś skrzywdzi.
Zęby Winony głośno zgrzytnęły, a ona sama wstała gwałtownie z ziemi. Czas zacząć na powrót działać.
.

Znalazła Finnicka na początku przerwy obiadowej, niedaleko biblioteki. Jak zwykle stał otoczony wianuszkiem znajomych i o czymś żywo opowiadał. Winona przystanęła na chwilę, po czym zawahała się. Konfrontacja z nim była ostatnią rzeczą o której marzyła i na pewno mniej atrakcyjną niż jego śmierć, ale pomyślała o Mottsheadnie. Nie mogła go zawieść. 
- Finnick... - zawołała niepewnym głosem, ale nie zareagował. - Finnick - ponowiła nieco głośniej jednak dalej nic się nie wydarzyło. - Finnick! - Wciąż zero reakcji.
Głęboki wdech.
- Finnick James Prescott! - krzyknęła z całej siły. Podziałało. Chłopak odwrócił się i spojrzał na nią nie ukrywając swojego zdziwienia. Kilka osób zachichotało. - Czy moglibyśmy chwilę porozmawiać?
- Jasne - odparł niepewnie i przeprosił znajomych.
Stanęli w pustym, o tej porze, korytarzu obok. Finnick uniósł pytająco brwi i rozłożył ręce.
- Możemy, jeśli chcesz, dać to zaklęcie z piorunem, wstęp skrócimy do trzech minut, ale za to pokarzemy nasze patronusy. Radzę się zgodzić na taką ofertę, bo korzystniejsza już dla ciebie nie będzie. - Winona starała się brzmieć jak najbardziej przekonująco i zdecydowanie, ale sama usłyszała nutę niepokoju w swoim głosie, co mocno ją przybiło. Finnick natomiast nie wahał się długo z odpowiedzią.
- Masz liście we włosach, Winnie.

<Finnick, mój drogi?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz