Wolnym
krokiem zbliżała się dziewiąta. Przez rąby krat wysokiego okna padał widok na
błonia osłonięte cieniem zamku. Teraz gdzieniegdzie przykryte plamami brudnego
śniegu. Wystarczyło spojrzeć nieco w bok, by zobaczyć szklarnię i wydeptaną
ścieżkę prowadzącą do budynku, w którym się znajdował. Zimowe słońce i wpadało
do szpitalnej sali. Stojący na etażerce flakonik rozszczepiał światło na barwne
pierścienie na śnieżnobiałej pościeli, na której siedział Dirk ze skrzyżowanymi
nogami. Wzrok wlepił w krajobraz za oknem. Nie, żeby było za wiele do
oglądania. Czasami odchylał się od szyby, żeby zerknąć na własne odbicie i
poprawić nieustannie zsuwający się bandaż, w dodatku zawiązany krzywo. Bez
umiejętności, ale z pasją.
Żałosny
jęk starych sprężyn materaca zmusił go do rozejrzenia się szybko po sali. Nie
licząc Dirka, niemal wszystkie szpitalne łóżka były puste. Wyjątek stanowiło
jedno usytuowane pod ścianą tuż przy ciężkiej szafie z mosiężnymi uchwytami. Wśród
pościeli leżała dziewczyna w krótkich rudych włosach. Narzuciła na twarz rękę,
więc chłopak widział jedynie podbródek i brodę w dodatku pod dziwnym kątem. Dirk
nie pamiętał jej imienia, ale był pewien, że na niektóre lekcje chodzili razem.
Miała dwa imiona? Coś kojarzącego się ze starą mugolską kreskówką o gadającym
psie?
Nieznajoma
coś niewyraźnie i znów się poruszyła przy akompaniamencie rozpaczliwego skrzypienia
łóżka. Dirk zsunął się na podłogę i oparł o poręcz naprzeciw dziewczyny.
Nieśpiesznie otworzyła niebieskie – jak się okazało – oczy.
- Cześć.
Zamrugała
jakby usiłowała odciąć się od pozostałości snu.
- Jest
piękny dzień – wyjaśnił Dirk, wskazując za siebie, w stronę okna. Gdzieś z góry
na parapet po zewnętrznej stronie wolno skapywały brudne krople. – Pewnie warto
byłoby wyjść wreszcie z tej sali. Szczególnie, że po dzisiejszej obronie przed
czarną magią pewnie zaroi się tu od uczniów.
Kolejne
niepewne mrugnięcia. I zmarszczone brwi.
- Znamy
się?
No tak.
Wiedział, że o czymś zapomniał.
- Dirk.
Dirk Gently. Chodzimy razem na zaklęcia i uroki. I transmutację. – Chłopak uśmiechnął
się nieco jaśniej niż zwykle i podał dziewczynie rękę.
- Och, racja.
– Zamilkła na chwilę, grzebiąc w pamięci. Nie uścisnęła mu ręki, tylko usiadła
powoli i odrzuciła kołdrę. – Winona…
- Panno Breckenridge
proszę tam siedzieć i ani mi się nie waż stawiać swojej bosej stopy na posadzce!
Długa
szata w odcieniach szarości zamiotła z wigorem podłogę, kiedy Demetria Allosopp
przemierzyła salę szpitalną z ogromną butelką opisaną wyblakłą etykietą. Była
wykonana z brązowego szkła zmatowionym przez czas. Kobieta szafy obok łóżka
wydobyła srebrną łyżkę, odmierzyła eliksir i bez słowa, za to z ponagleniem w oczach
wręczyła Winonie. Pielęgniarka nosiła zawiązany w pasie biały kitel, a ciemne
włosy ułożyła w schludny kok z tyłu głowy. Podniosła wzrok, który natrafił na
Dirka i zatrzymał się na jego włosach.
-Czy może
mi pan wyjaśnić, panie Gently, na co panu ten bandaż?
Chłopak uśmiechnął
się lekko.
-To na urazy
głowy.
Kobieta
powtórzyła za nim urazy głowy bezdźwięcznie.
-Ale pan
się zatruł.
-Ale
mogłem się uderzyć podczas snu albo w innym, bardziej niewyjaśnionych
okolicznościach. Może symptomy objawią się dopiero później. Nigdy nie jest za
późno na profilaktykę.
Kobieta
westchnęła ciężko i szybko pozbierała dopiero co przyniesioną butelkę i ciężką
łyżkę. Zerknęła jeszcze do szafy, ale szybko odsunęła się i odwróciła w
kierunku, z którego przyszła.
-Obawiam
się, że w pana przypadku jest już za późno nawet na poważne leczenie.
Wyszła,
szeleszcząc szatą. Dirk wziął do ręki flakonik i zaczął bezwiednie obracać go w
palcach. Winona poprawiła mundurek i schyliła się po buty.
-Naprawdę
sam zawiązałeś ten bandaż? – rozległ się głos przytłumiony przez materac.
Chłopak uśmiechnął
się radośnie, potwierdzając. Winona otworzyła usta, ale przerwał jej okrzyk
zaskoczenia Dirka i brzęk z jakim szklany flakonik uderzył o podłogę, a potem wturlał
pod ciężką szafę. Chłopak zerknął niepewnie na nowopoznaną.
-Jak
myślisz, jak często potrzebują tego konkretnego eliksiru?
Gdy
sięgnął ręką pod mebel wyczuł tylko kurz i grudki jakiejś substancji odpędzającej
nargle. Miał się cofnąć, kiedy czubkami palców musnął coś twardego i gładkiego,
wyrwanego z zakurzonej rzeczywistości szafy. Sięgnął, ale w chwili, gdy miał
złapać ów przedmiot szafa ruszyła, prawie roztrzaskując mu dłoń. Podniósł się szybko
z podłogi i odsunął od szafy.
Ale szafy
nie było już tam, gdzie ją zostawił, kładąc się na podłodze w poszukiwaniu
flakonika. Przeciąg szarpnął ubraniami Dirka i Winony, odór stęchlizny i starej
wilgoci uderzył w twarz. Chłopak zesztywniał wpatrując się w dziurę, która
teraz zionęła w ścianie naprzeciwko. Jej brzegi, czy może raczej futryna były
obszarpane. Opadał z nich tynk. Szafa zostawiła w podłodze głębokie rysy, które
jednak wkrótce zaczęły znikać same. Żadne z młodych czarodziei nie odezwało się
słowem.
To Winona
poruszyła się pierwsza. Ostrożnie podeszła do krawędzi i wyjrzała w dół portalu.
-Lumos.
Biały błysk
rozjaśnił cienie. Przejście okazało się prowadzić do klaustrofobicznie wąskiej
klatki schodowej z kamiennymi schodami prowadzącymi w dół, w absolutną ciemność.
Zrobił pierwszy krok. I kolejny. I poślizgnął się, źle stawiając stopę na
niewygładzonym stopni. W desperackim akcie zachowania równowagi, złapał za Winonę
za przegub. Przez niespodziewany ciężar, dziewczyna zrobiła krok w korytarz, by
nie spaść za Dirkiem w ciemne przejście. W chwili, gdy przekroczyła próg rozległo
się przeraźliwe skrzypienie i jedyne wyjście, jakie znali zamknęło się na nich
zanim zdążyli zareagować. Pozostali sami w ciemnościach, przy wątłym świetle
różdżek. Nie pozostało im nic więcej jak zejście w mrok.
To, co się
tam kryło bardziej poczuli, niż zarejestrowali jakimkolwiek innym zmysłem.
Schody prowadziły do wąskiego korytarza, który po paru krokach niespodziewanie rozszerzał
się w ogromną salę z łukowatym sklepieniem. Uroki i zaklęcia wzmacniające i
obronne rozjaśniały potężne filary podtrzymujące sklepienie.
Zrobiło
się zimniej. Uszy wypełniał nieustanny szum, inny niż szum własnej krwi. Coś
tam było. Coś czaiło się w ciemności, karmiło na ich braku możliwości powrotu.
Karmiło zamkniętymi drzwiami. Było czymś złym. Cieniem starszym niż mury
szkoły. I teraz powoli zataczało kręgi wokół Winony i Dika. Coraz ciaśniejsze i
ciaśniejsze. Aż wreszcie ruszyło prosto na nich.
<Winona?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz