czwartek, 15 marca 2018

Od Winony, CD Dirka

obliviate.
Obliviate.
Obliviate.
Winona potrząsnęła energicznie głową starając się tym samym uspokoić spienione fale myśli. 
- Znalazłaś już coś? - odezwał się nagle jakiś głos. Dziewczyna uniosła wzrok i napotkała pytające spojrzenie wciąż bladego jak ściana, Dirka obładowanego ciężkimi tomami.
Ostatnie godziny spędzili w bibliotece ślęcząc nad stertą książek o magicznych stworzeniach i przeczesując całe rozdziały poświęcone istotom potrafiącym zmieniać kształt, ale żaden opis nie pasował do tego co spotkali w podziemiach szkoły.
W ciągu ich poszukiwań, Parrish dał kilka razy subtelnie znać, że nie podoba mu się obecność dwóch wagarowiczów, jednak kiedy zrozumiał, że nie zamierzają wrócić na lekcje mimo jego uprzejmych próśb, rozsiadł się za swoim biurkiem i tylko zerkał na nich ukradkiem z irytacją wymalowaną na twarzy.
- Nie, tu nic nie ma. - W powietrze wzbił się tuman ciężkiego kurzu, gdy Winona z impetem zamknęła czytaną jeszcze chwilę temu, książkę. Dirk zakaszlał głośno i opadł na krzesło obok dziewczyny. Oczy mieli oboje nieco spuchnięte, a Winona wyczuwała nawet pod powiekami drobny piasek. Nie spała dobrze przez ostatnie dni, jakby jej organizm przeczuwał, że to stworzenie wciąż gdzieś grasuje po szkole i tylko czeka by móc kogoś dopaść i rozszarpać.
- Może poszukamy w archiwach szkoły? - zaproponował Dirk.
- O, tak na pewno ktoś zostawił tam notatkę o krwiożerczej bestii z lochów, która wcina skrzaty, żeby każdy uczeń mógł sobie przeczytać o...
- Mam! - krzyknął nagle Dirk i wstał tak gwałtownie, że Winona z donośnych hukiem, spadła ze swojego stołka uderzając przy okazji plecami o stojący obok stół. Przed oczami zatańczyły jej czarne plamki. - Oj, przepraszam. - Pomógł dziewczynie wstać, po czym pognał jak na złamanie karku do Parrisha. - Potrzebuję dostępu do ksiąg zakazanych. - Wyrzucił z siebie, uderzając z impetem o biurko mężczyzny, w którego oczach zapłonęła żądza mordu.
- Za takie zachowanie mogę ci co najmniej załatwić tygodniowy szlaban, Gently - wysyczał.
- Chyba pan nie zrozumiał, to dla nas sprawa życia i śmierci. Najpierw książki, a później może znajdziemy oboje tak z trzy dni na szlaban. Albo może nawet i ze cztery, no nie wiem.
- Gently! - krzyknął Parrish.
- Nie wiem jak będzie z tym testem z transmutacji, a raczej wolałbym się na niego dobrze przygotować.
- Gently! - powtórzył nauczyciel.
- Tak dam panu znać do wtorku, najpóźniej do środy.
Nim Parrish zdążył na dobre stracić swoją cierpliwość i zatłuc Dirka jednym z grubych tomów leżących na jego biurku, Winona wtrąciła się do rozmowy, o ile tę wymianę zdań w ogóle można było takim mianem określić.
- Potrzebujemy książek o magicznych istotach, najlepiej jakiś niebezpiecznych.
Nozdrza Parrisha falowały gniewnie, ale żar wściekłości palący się w jego oczach nieco przygasł.
- A po co wam to? O ile dobrze wiem oboje nie rozszerzacie opieki nad magicznymi stworzeniami.
Zapadła chwila okropnej ciszy wciągu, której Winona i Dirk popatrzyli na siebie z przerażeniem. Co mieli mu niby powiedzieć? Że po szkole biega dziwna istota zajadająca skrzaty? Że to oni ją wypuścili? Nie, już dawno wykluczyli taką możliwość. Nie mogli o tym powiedzieć żadnemu nauczycielowi.
- My... - zaczął niepewnie chłopak.
- Mojego ojca coś zabiło. Jakieś dziwne stworzenie. - Parrish i Dirk obdarzyli Winonę tym samym zdziwionym spojrzeniem. - Chciałabym się w końcu dowiedzieć co to było.
Twarz mężczyzny gwałtownie spoważniała. Odchrząkną znacząco, poprawił marynarkę i jeszcze raz popatrzył na dwoje wagarowiczów.
- Niestety, ale nie dysponuję takimi książkami. Profesor Willoughby trzyma je wszystkie u siebie i rozdaje uczniom z rozszerzenia jeśli zajdzie taka potrzeba. Musicie się więc zgłosić do niego. Może wam pomoże.
Winona i Dirk gwałtownie zbledli.
.

- Chodziło głównie o to że sklątka tylnowybuchowa chyba troszkę boi się zaklęcia aquamenti nawet jeśli jest rzucone przypadkowo i w nią nie skierowane. Chociaż gdyby w podręczniku była o tym jakaś wzmianka to pewnie uważałbym bardziej, a nasz drogi pan profesor nie musiałby hodować sobie nowych brwi - tłumaczył gestykulując z przejęciem, Dirk. Wyszli już z biblioteki i kierowali się właśnie w kierunku dormitoriów. - I tak oto ja i Willoughby nie darzymy siebie nawzajem szczególną sympatią, chociaż w sumie to ja go wciąż lubię, on natomiast mnie już niekoniecznie. 
- Tylko pozazdrościć - skwitowała Winona drapiąc się po karku. 
- A ty nie możesz do niego pójść żeby zapytać o te książki?
- Cóż, nie wiem czy gdybym była nauczycielem to pożyczyłabym coś tak cennego, wagarowiczowi. - Winona zaczerwieniła się nieco. - Opuszczałam każdą możliwą lekcję ONMS.
- Aha, rozumiem. - Dirk niespodziewanie się zatrzymał. - Czyli znów jesteśmy w dupie.
- Wciąż możemy wypytać skrzaty w kuchni, ale ja nie wiem jak do niej trafić.
- Tak się składa, droga koleżanko, że właśnie rozmawiasz z kimś kto wie. - Dirk mrugnął do niej porozumiewawczo i ruszył w przeciwną stronę. - Proszę za mną. 
.

Gdy tylko przekroczyli próg kuchni - ukrytej za lustrem niedaleko klasy do historii magii - wszystkie skrzacie pary oczu zwróciły się wprost na nich. Zamarła głucha cisza, aż nagle jedno ze stworzonek wrzasnęło na całe gardło:
- To Dirk Gently! 
Skrzaty jak na rozkaz chwyciły za różnego rodzaju patelnie, talerze i chochle, a któryś stojący nieco z tyłu usiłował nawet podźwignąć koślawy taboret, po czym stworzenia stanęły w bojowym szyku chroniąc suto zastawiony stół.
- Miło was znowu widzieć - powiedział Dirk szeroko się uśmiechając.
- Złodziej - krzyknął jeden ze skrzatów ubrany w pozszywane ze sobą rękawice do pieczenia.
- Jaki znowu złodziej. Raz w pierwszej klasie zabrałem wam kilka babeczek dyniowych - bronił się Dirk.
- Złodziej i kłamca - nie ustępowało stworzenie.
- No dobra, w drugiej przyszedłem jeszcze po ciasto, ale naprawdę byłem strasznie głodny. To mi uratowało życie, przysięgam.
- Kłamca! - wrzasnęła skrzatka tłukąc z wściekłością drewnianą łyżką w głowę sąsiada.
- To już przecież wszystko - zarzekał się chłopak.
- Dirk - Winona położyła mu rękę na ramieniu. - Może ja będę mówić, co?
- Jak sobie chcesz, ale jak cię oskarżą o coś czego nie zrobiłaś to nie moja wina.
- Potrzebujemy waszej pomocy i nie jest to w żaden sposób związane z jedzeniem jakie przygotowujecie, a raczej z jedzeniem jakim wy się stajecie dla czegoś co grasuje po szkole. - Głos Winony drżał lekko, ale wiedziała, że musi mówić. Skrzaty były ich jedyną nadzieją.

<Dirk?>

środa, 14 marca 2018

Od Dirka, cd. Winony

Zanim na ścieżkę padł cień, rozległ się odgłos lekkich, szybkich kroków na bruku. Bieg. Dirk odwrócił się od podłużnych śladów na rozmokniętej ziemi i spojrzał z nieskrywanym zdumieniem na zbliżającą się w jego stronę Winonę, której włosy podskakiwały z każdym krokiem.
-Skrzaty, Dirk! Z kuchni znikają skrzaty!
Chłopak wciągnął gwałtownie powietrze. Winona dotarła do niego i zatrzymała się z lekkim poślizgiem. Jej oczy były rozszerzone, a oddech szybki i płytki. Sprawiała wrażenie głęboko poruszonej, co najwidoczniej udzieliło się Dirkowi.
-Myślisz, że ktoś usłyszał tę historię o karmelkach? Nie chciałem nikomu zaszkodzić.
-Że co? Nie, Dirk, posłuchaj. - Złapała go za ramiona zmuszając Dirka, do spojrzenia sobie w oczy. Spojrzał niepewnie na zaciśnięte dłonie, a potem skrzyżował spojrzenie z Winoną.
-Yates ma kota, ogromnego jak pies, czarnego. - Nie mogła powiedzieć czegoś, czym jeszcze bardziej zbiłaby chłopaka z tropu. niósł brwi, przechylił głowę i pozwolił, by niepewny uśmiech błąkał się po wargach
-Pozostaje mu tylko gratulować.
Winona wydała z siebie całkowicie usprawiedliwiony jęk ulatującej cierpliwości. Czy to pod wpływem owego dźwięku, czy też może nagłego olśnienia, Dirk zbladł gwałtownie. Świadomość, że cokolwiek widzieli na korytarzu okazało się niegroźnym pupilkiem nauczyciela zielarstwa zmusiła go do powieżeniu znacznej części swojego ciężaru na dziewczynie. Zaschło mu zupełnie w ustach i chwilę musiał zastanowić się, co powinien zrobić w takiej sytuacji.
-To oznacza... - Nie musiał mówić więcej, bo oboje doskonali znali prawdę, która zaciążyła na nich jak kamień wrzucony do wody. Cokolwiek widzieli wtedy w podziemiach. Cokolwiek wydawało ten dźwięk nadal był w Ilvermorny.


Szli w stronę biblioteki. Choć może bardziej do ich tempa pasowałoby określenie bieg. Lekkie, pośpieszne kroki i łopot szat były jedynymi dźwiękami, które rozbrzmiewały w opustoszałym korytarzu. O tej godzinie większość uczniów zajmowała powoli swoje miejsca przy stołach w Holu żartując i wymieniając się uwagami. Winona i Dirk byli jedynymi uczniami, bądź jednymi z niewielu, którzy wydawali się nie zważać na zegar wybijający nieśpiesznie porę posiłku. Czy spodziewali się znaleźć w informacje na temat żądnej krwi istoty zamieszkującą zapomniane przez los i czarodziei podziemia pięciusetletniej szkoły – bardzo wątpliwe. Szukali jakichś odpowiedzi, chociaż nie znali pytań. Co we dwoje mogli tak właściwie zrobić? Spróbować schwytać to coś, czymkolwiek było? Nawet gdyby udałoby im się wyjść z tego bez ofiar, gdzie mieliby go ukryć? Na jak długo?
Ze stalową determinacją w oczach patrzyli przed siebie i być może to sprawiło, że nie zwrócili uwagi na panikę panującą na obrazach. Zaczarowane postaci nakreślone farbami olejnymi biegły przez swoje płótna w przeciwną stronę niż w tę, w którą kierowali się Winona i Dirk, i czym prędzej znikali za ramami sąsiednich obrazów. Jednak nim korytarz zakręcił rozległ się ten dźwięk.
Brzmiał jak rozdzierane na kawałki mięso, drące się powoli włókna z mokrym chrzęstem. Odgłos brzmiał jak ten z podziemi, nie, to był ten odgłos z podziemi – co do tego nie było wątpliwości –, ale teraz nie dobiegał zza ich pleców, ale z korytarza, którego odnoga kryła się tuż za zakrętem. Dirk wydał z siebie nieokreślony dźwięk i heroicznie uczepił się rękawa Winony, która odruchowo wyciągnęła różdżkę. Obrzydliwy dźwięk narastał. Jakby w każdej chwili na przeciwległe ścianie mógł się pojawić cień. Ale tak właściwie cień czego? Każdemu rozdarciu towarzyszył kolejny szurający krok, jakby z każdym jardem to coś zdzierało z siebie tkanki i odrastało je na nowo.
Dirk zrobił krok w tył, ciągnąc za sobą Winonę. Cokolwiek kryło się za rogiem, bynajmniej nie chciał tego oglądać.
Niespodziewanie korytarz wypełnił jeszcze jeden dźwięk, na który chłopak i dziewczyna poczuli lodowate dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupów. Śmiech i rozmowy.
Coś za ścianą też zamarło, bo dźwięk rozdzieranego mięsa zamarł. Istota nasłuchiwała.
Trójka uczniów zbliżała się z korytarza na wprost Dirka i Winony. Chłopak ich nie rozpoznawał, ale wyglądali na trzecioklasistów. Ich twarze rozjaśniał uśmiech, a w rękach nieśli stos babeczek dyniowych podwędzonych z Holu. Zza zakrętu dobiegły odgłosy węszenia. Tamci nie mogli tego słyszeć.
Dirk w osłupieniu patrzył, jak uczniowie spokojnie zbliżają się do odnogi korytarza. Z każdym krokiem coraz bliżej. Czuł, że jeśli dotrą do zakrętu, wejdą prosto w stwora. Chłopak musiał coś zrobić, ale miał wrażenie, że stopy wtopiły się w posadzkę. Czy trzecioklasiści nie widzieli wyrazu twarzy Winony i Dirka? Próbował krzyknąć, ale nie potrafił wydobyć z siebie dźwięku.
Odgłos przypominający zgrzyt czegoś ostrego o kamień. Wybicie się.
-Drętwota!
Głos Dirka był zachrypły i zabrzmiał piskliwie. Okna odbiły błysk czerwone światła, które uderzyło w trzecioklasistów. Odrętwiałe ciała nie zdążyły dotknąć ziemi, zanim z bocznego korytarza wypadło coś.
Było wysokie. Czarna skóra z ziejącymi ranami prześwitująca między kępkami czegoś na kształt włosów. Długie nogi z kolanami wygiętymi w odwrotną stronę. I pazury, które zostawiły głębokie rysy w kamieniu, gdy stwór odbił się i ruszył w stronę nieruchomych uczniów.
Błysk światła. Zaklęcie uderzyło w zgarbione plecy istotę, która poślizgnęła się i przetoczyła po podłodze. Gdy się odwróciła, spojrzenie czarnych, pełnych nienawiści oczu padło na Winonę. Dziewczyna stała z ręką dzierżącą różdżkę wyciągniętą przed siebie. Jej oczy płonęły. Osiągnęła swój cel; odciągnęła uwagę potwora od trzecioklasistów. I skierowała ją na nich.
-Reducto!           
Lampa obok głowy stwora rozpryznęła się na drzazgi. Istota wydała z siebie skiałczący odgłos. Chwilę później marmurowy cokół poszybował w jej stronę, odpychając ją na ścianę. Przeszywający wizg wypełnił korytarz. Dirk skulił się, przyciskając dłonie do uszu. Dźwięk jednak urwał się równie nagle, co rozległ, pozostawiając po sobie głuche dzwonienie w głowie. Chłopak wyprostował się niepewnie i zerknął w stronę Winony. Dziewczyna wyglądała na całą, wzrok miała wlepiony w coś po drugiej stronie korytarza. W nagłym impulsie paniki Dirk podążył za jej spojrzeniem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą wiła się przerażająca istota. Ale przestrzeń między ścianą, a cokołem była pusta. Poczuł zimną gulę przerażenia gdzieś na wysokości grdyki.
-Co teraz? - zapytał, ale zabrzmiało to słabo. Krew nadal pulsowała mu w uszach i ledwie słyszał własny głos.
-Chyba trzeba tu posprzątać, zanim zejdzie się tu cała szkoła. Chłoszczyść.
Drobne kawałki kamienia posłusznie wróciły na swoje miejsce. Cokół nieśpiesznie przesunął sie pod ścianę. Skruszony tynk znikł.
-Winona?
-Tak?
Chłopak wpatrywał się pilnie we własne dłonie, jakby zaraz miały się tam pojawić odpowiedzi których szukał. Daremnie. Skóra pozostawała taka sama, jak zwykle. Sucha i naznaczona cienkimi rysami blizn. Wreszcie podniósł wzrok i ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na dziewczynę.
-On zmieniał kształt, prawda? Dlatego wydawał się taki... niedokończony. Dlatego słychać ten dźwięk.
-Nie wiem. - westchnęła, ale coś w jej głosie kazało mu przypuszczać, że też nad tym myślała. - Cokolwiek to jest... lepiej, żeby nie trafiło na nikogo więcej. I musimy ich odczarować.
Z tymi słowami machnęła niedbale różdżką w stronę nieruchomych trzecioklasistów.
<Winona? :V >

Od Winony, CD Finnicka

- Prawie pół godziny spóźnienia. To żenujące, Prescott - rzuciła mocno poirytowana Winona na widok nadchodzącego Finnicka. Był zdyszany, a po zsiniałych ustach i mocno zaczerwienionych dłoniach, dziewczyna szybko zorientowała się, że musiał spędzić trochę czasu poza zamkiem, najpewniej zabawiając się ze swoimi znajomymi. 
- Dyrektor Chadwick czy to pani? Wygląda pani dzisiaj jakoś młodziej. Może nowa fryzura? - Finnick uśmiechnął się delikatnie. - Przepraszam, ale naprawdę, gdyby nie pani słowa w życiu bym pani nie rozpoznał.
- Daruj sobie. - Winona przewróciła oczami i weszła do Audytorium.
- Też się cieszę, że cię widzę, Winnie - mruknął Finnick idąc w ślad za dziewczyną.
Następne dwie godziny spędzili na ostatnich poprawkach scenariusza prezentacji oraz ćwiczeniu końcowego pojedynku, który miał podsumować wszystkie wcześniej omawiane kwestie i stanowić punkt kulminacyjny pokazu. Mimo, że przeprowadzali go już chyba po raz setny, nie potrafili trzymać się planu. Któreś zawsze rzuciło o kilka zaklęć za dużo i tak pojedynek wymykał się z pod kontroli i zamiast trwać mniej więcej minutę, zajmował ich aż piętnaście.
Tym razem również nie potrafili się powstrzymać.
- To już jutro - powiedział Finnick siadając na parapecie okna i odgarniając włosy z twarzy.
- Jakbym nie wiedziała - odburknęła Winona nawet na niego nie patrząc.
- Jesteś wkurzona bardziej niż zazwyczaj. Stresujesz się, co? - zapytał z nutą uszczypliwości w głosie.
- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć to tak. - Winona odwróciła się i nawiązała kontakt wzrokowy z Finnickiem. Widziała, że kąciki ust zadrgały mu lekko, gdy dostrzegł jej rumieńce nie będące pozostałością po stoczonym przed chwilą pojedynku. - Nienawidzę występów publicznych, rozumiesz? Cholernie nienawidzę. Jestem przerażona.
Winona zebrała swoje rzeczy i wyszła z Audytorium nie czekając na reakcje Finnicka. Nie chciała wiedzieć co sobie o niej pomyślał.
.

Następnego dnia rano, Mottshead czekał już na nich pod salą z wygiętymi w szerokim uśmiechu, ustami.
- No patrzcie, nie pozabijali się nawzajem - rzucił z przekąsem.
- Starałem się panie profesorze, ale ona jest chyba niezniszczalna - odpowiedział mu beztrosko Finnick.
- Czytałem wasz plan prezentacji i nie mam żadnych zastrzeżeń. Spisaliście się. - Mottshead klasną w dłonie. - Dobra, w takim razie skoro jest Prescott z jego humorem i idąca jak na skazanie, Breckenridge, to myślę, że możemy zaczynać. Widownia już na was czeka.
Winona otworzyła szeroko oczy.
- Ale mieliśmy teraz wszystko panu zaprezentować, a nie tak od razu... - Wnętrzności dziewczyny skręciły się gwałtownie. - Ja nie dam rady.
Mottshead chciał coś powiedzieć, ale Finnick go uprzedził.
- Wszystko będzie dobrze, Winnie. - Dziewczyna uniosła głowę i napotkała spokojne spojrzenie pary piwnych oczu. Zupełnie nieoczekiwanie poczuła się jak małe i słabe dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Wiedziała jednak, że ktoś stoi tuż za nią. Ktoś kto nie da jej upaść i zrobić sobie krzywdę.
Finnick uśmiechnął się delikatnie.
- Idziemy? - zapytał.
Winona pokiwała tylko głową wciąż będąc oszołomiona tym spojrzeniem. Nigdy nie był jeszcze dla niej tak miły.
.

Dzieci zgromadzone w Audytorium od razu poderwały się z miejsc by lepiej zobaczyć nowo przybyłych. Przepychały się między sobą, chichotały i wymieniały uwagami.
Mottshead powiedział coś i nagle wszystkie odgłosy umilkły, a uczniowie z powrotem usiedli. Wówczas Finnick zaczął coś z zapałem tłumaczyć, natomiast Winona zorientowała się, że nie słyszy słów, a tylko to przysłowiowe coś. Zlepek sylab zmieszany z biciem serca i szybkim oddechem. Twarze dzieci zaczęły jej się zlewać w jeden wielki twór o tysiącu par oczu, wciąż otartych i wciąż wyczekujących rozrywki. Była zwierzęciem w cyrku, które musiało zabawiać publikę. Musiała tańczyć jak jej zagrają. 
Winona wbiła sobie paznokcie w rękę i starała skupić na tym co mówił Finnick, ale nie potrafiła. Nie potrafiła wychwycić nawet słowa z pomiędzy szumu jaki wypełniał jej głowę. To była prawdziwa tortura. 
Kiedy Winona myślała, że zaraz ucieknie z Audytorium znowu to zobaczyła. Znowu te same piwne oczy co wcześniej. Niespodziewanie jej ciało zaczęło się samo poruszać, a ręka uniosła różdżkę. Rzuciła zaklęcie, a chłopak je odbił. Wiedziała, że otworzyła usta, żeby wypowiedzieć inkantację, ale nie usłyszała własnych słów. Nie słyszała również kolejnych, które opuściły struny głosowe i wyleciały na zewnątrz. Finnick spojrzał na nią zdziwiony, ale szybko się uśmiechnął z wyraźną ulgą.
Winona nie miała pojęcia co się właściwie dzieje. Mówiła, rzucała zaklęcia, a wszystko w idealnej synchronizacji z Finnickiem. Działali jak dobrze naoliwiona maszyna. Jak jeden organizm. Dziewczyna musiała rzucić nawet jakimś żartem, bo widownia wybuchła nagle śmiechem, a Mottshead spojrzał na nią wzrokiem nieco zdziwionym, ale wciąż jednak pełnym podziwu.
Końcowy pojedynek poszedł po raz pierwszy zgodnie z planem. Zaklęcia śmigały w powietrzu rozgrzewając emocje uczniów do czerwoności. Kiedy odbito ostatnie zaklęcie rozbrzmiały wiwaty, ale Finnick szybko uciszył je unosząc ręce do góry. Została jeszcze jedna rzecz.
Winona szepnęła coś do chłopaka jednak ten pokiwał tylko głową, po czym srebrzyste smugi wystrzeliły z ich różdżek, a widowni odebrało mowę.
Testral, ramię w ramię ze smokiem, przeleciał nad głowami oniemiałych uczniów. Dopiero chwilę po zniknięciu partonusów rozbrzmiały takie wiwaty, że szyby w oknach zdawały się drgać. Winona w końcu odzyskała słuch, co skwitowała tylko westchnieniem ulgi.
- No nieźle. Udało się nam - stwierdził Finnick szeroko się uśmiechając. Chyba nigdy nie widziała go tak zadowolonego.
.

Jeszcze półgodziny po prezentacji, uczniowie pchali się do nich i zasypywali pytaniami głównie o patronusy i istniejącą czy też nie, dziewczynę Finnicka. Kiedy w końcu ostatnie z dzieci zniknęło za rogiem, pojawił się Mottshead.
- Wybitny. I jeszcze raz Wybitny - powiedział wskazując najpierw na Winonę, a później na Finnicka. - To wszystko. Macie talent. I tak Prescott wiem, że już to milion razy słyszałeś od tych uczennic łącznie z propozycjami matrymonialnymi. - Mottshead uprzedził otwierającego już usta, chłopaka. - Ale uważam, że warto wam to powtarzać, bo naprawdę jest ku temu powód. Chciałem jeszcze powiedzieć, że ten żart o zaklęciach rozbrajających był naprawdę świetny, Breckenridge. - Mrugnął do niej i odszedł.
- Podzielam zdanie Mottsheada - odezwał się nagle Finnick. - Nie sądziłem, że umiesz opowiadać kawały.
- Ja też nie - wykrztusiła Winona. Po raz kolejny zapadła między nimi cisza. Patrzyli tylko na siebie niepewnie zastanawiając się które powinno zacząć, ponieważ to był koniec ich wspólnego projektu. Koniec współpracy.
- Słuchaj. - Głos Finnicka był jakiś dziwnie słaby i odległy. - Dzięki, że zaproponowałaś ostatecznie żebyśmy jednak darowali sobie pokazywanie patronusów. To było miłe.
- Dzięki - odparła niepewnie.
- W takim razie... Cześć? - Finnick ewidentnie się zmieszał.
- Cześć - powtórzyła Winona i każde z nich poszło we własną stronę.
Dziewczyna czuła, że coś ciąży jej na sercu, ale zacisnęła tylko mocniej zęby i przyśpieszyła kroku. Nie było już do czego wracać.


<Finnick?>

Lora Kravchenko

We've fucked up.
16.01
Rogaty Wąż

Wydra
Wiśnia|Szpon hipogryfa|10 cali
fretka
piąty rocznik

Kim jestem? Nie wiem. Oceniać nas mogą tylko ludzie - ludzie wartościowi. A co, gdy nie otacza Cię nikt wartościowy? Jesteś nikim. Jesteś nikim - dla społeczeństwa. A dla siebie? 


Dla siebie jestem Lora.


Logiczne w takiej sytuacji więc, że jednak nie mówię prawdy i wiem kim dla siebie jestem. Niestety to nie takie łatwe - wiem tylko jak się nazywam i ile mam lat. Człowiek to zwierzę. Zwierzę napompowane emocjami, przekonaniami i różnymi dziwnymi pojęciami, których i tak raczej nigdy nie pojmie.


Myślę że właśnie dlatego mogę nazwać się człowiekiem.

Bywają dni w których mam ochotę uśmiechać się do wszystkich. Mam wtedy dziwne wrażenie że mogę wszystko - że świat nie jest wcale zły. Są to zdecydowanie dobre dni. Dla mnie dobre dni mają wiele znaczeń. Oprócz powyżej wymienionych przykładów, mogę dodać że takie dni wiele dla mnie znaczą. Z ponurej dziewczynki, wyrosłam na optymistyczną, już prawie, kobietę. Jak to się stało? Nadal zadaję sobie to pytanie - matka natura jest nieprzewidywalna. Potrafi zrobić coś z niczego.



I właśnie od tego się zaczęło.


Gdy się urodziłam, byłam niczym - bo co może takie niemowlę? Byłam podatna na najbliższe mi osoby, bo to przecież one pozwoliły mi się rozwinąć. Na początku było trudno. Jak teraz pomyślę że kiedyś mogłam tylko spać, leżeć i jeść, to aż mam ochotę wrócić do tamtych czasów. Oczywiście nie chciałabym wyjść na osobę leniwą, ale przyznajmy się szczerze - w każdym jest odrobinę lenistwa, czyli czegoś, co zwalczyłam już gdy miałam możliwość postawić pierwsze kroki. Pierwszą wyrobioną, a może wrodzoną, cechą była właśnie zawziętość. Dopiero później przerodziło się to w bardziej zaawansowane stadium - pracowitość. Szczerze, rodzina bardzo dużo dla mnie znaczy. Jednak mimo wszystko tworzenie nowej rodziny od początku jakoś mnie nie kręci. Wiadomo - mam dopiero 17 lat.


Gra w pozory.


 Życie byłoby piękniejsze gdybym w każdej sytuacji była sobą. Najwyraźniej wymieszanie genów w moim przypadku nie było zbyt rozważne. Jeżeli znasz mnie jeden dzień i naprawdę uważasz mnie za osobę wartościową, lub ktoś kto przypadkowo wymienił ze mną parę zdań powiedział Ci o mnie coś pozytywnego - lepiej niech tak zostanie. Z doświadczenia wiem, że na początek wypada udawać niewinną, szczęśliwą i nie skrzywdzoną przez złych ludzi dziewczynkę. Dlaczego? Są duże szanse że ludzie potem nie będą się Tobą interesować, ze względu na brak wyróżniania się spośród innych uczniów. Potem zaczynają się pewne komplikacje. Dochodzi sarkazm i nietypowe poczucie humoru, co w całości niszczy początkową reputację. Pojawiają się pewnego rodzaju dogryzki. Jednak nie ma to na celu jakoś specjalnie urazić innych. Myślę że ludzie nie mają dystansu do siebie, więc to jak to interpretują, to już ich problem. Ja po prostu jestem sobą. To nie znaczy jednak że nagle mam wszystko w dupie i pokazuję jaką to buntowniczką jestem. Odwrotnie - mój upór przejawia się wtedy jeszcze bardziej. Szczerze myślę że to dobra cecha - umieć walczyć o coś. Że w ogóle wie się o co się walczy. 
Raczej bywam konformistką. Skuteczna obserwacja ludzi doprowadziła mnie do wniosku, że czasem jednak warto być oportunistą. Czy ktoś na tym ucierpi? Nawet jeśli tak, to co? Każdy dba o swój tyłek, takie czasy. Potyczki słowne z ludźmi, to chyba jedna z moich ulubionych rozrywek. Niezależnie czy ma negatywne tło, czy druga osoba też podchodzi do tego z dystansem - zawsze tak samo bawi. Najbardziej lubię patrzeć jak moje słowa kogoś zawstydzą. Przyznaję - czasem lubię użyć podtekstu, lecz ani trochę nie żałuję. Zawsze jestem otwarta na szczerą dyskusję.. Jednak ile rzeczywistej szczerości w tym będzie to już inna sprawa. Cechą, która pokazała się u mnie w późniejszych latach życia, jest opanowanie. Doświadczyłam już że im bardziej dasz się sprowokować, tym więcej stracisz. Niby proste, a jednak nie każdy jeszcze doszedł do takiego wniosku. Unikam ludzi naiwnych. Ludzi, którzy nie potrafią właściwie używać swojej główki. Rozumiem że może też nie zawsze najlepiej mi to idzie, lecz chociaż jakiś podstawowe zachowania i zwroty znam. Co nie znaczy że czasem sama nie bywam małą chuliganką. Można nawet powiedzieć że jestem małą fanką przemocy - przemocy, która działa dobrze na człowieka. Mały sadyzm.

No cóż by tu powiedzieć - rozdwojenie, roztrojenie, a może i większa wielokrotność jaźni. Typowa nastolatka. Oczywiście nie wspominając o osobach, u których występuje to jako zdiagnozowana choroba. Aczkolwiek nie taki straszny diabeł jak go malują. Jeżeli w grę wchodzi coś poważniejszego, nie będzie dla mnie trudnością zebranie się do kupy i pokazanie że jednak potrafię być wartościowym osobnikiem. Owszem - umiem spróbować kogoś obronić. Umiem spróbować zrobić coś tak, by ktoś inny miał z tego pożytek. Umiem stać się przyjaciółką. Umiem wszystko. Tylko po co? Najważniejszym stworzeniem w jej życiu do tej pory jest Grimm.
1
2
Intrygujące że mały futrzak może od tak zastąpić Ci wszystkich przyjaciół. To nie tak że jestem aspołeczna. Po prostu nie mam potrzeby zadawać się z kimś, kto nie wnosi nic wartościowego do mojego życia. To też nie znaczy że jestem samolubną egoistką.. aż tak bardzo. Wiadomo, każdy ma trochę dobrych i złych cech. A ja?
Ja po prostu nazywam się Lora
I tyle co w skrócie musisz o mnie wiedzieć. 





  

howrse: Sosik112

Od Parkera, CD Iris

 Wczesne popołudnie mijało w odczuciu chłopaka bardzo mozolnie. Temperatura na zewnątrz pozostawiała wiele do życzenia, jemu jednak zdawało się to nie przeszkadzać, gdyż od solidnych dwudziestu minut -w trakcie których, swoją drogą, powinien był siedzieć z tyłkiem przyklejonym do ławki na lekcji transmutacji- leżał pod drzewem w szkolnym ogrodzie, rzucając Frankowi nasiona słonecznika na najwymyślniejsze sposoby. Zwierzak za każdym razem przyjmował wyzwanie i prawie za każdym razem kończyło się ono jego powodzeniem. Parker przeklinał tylko pod nosem zwinność ptaka, szukając to coraz bardziej złośliwych zaklęć, którymi mógłby mu przeszkodzić, starał się jednak daremno. Po kolejnych dwudziestu minutach bezcelowej zabawy nagły dźwięk dzwonka zwabił go z powrotem do środka i zapędził na poddasze, na którym o tej porze -jak też się spodziewał- jeszcze nikogo nie było. Planował spędzić tam resztę dzisiejszego bloku lekcyjnego, gdy niespodziewanie przypomniał sobie o wydarzeniach zeszłej nocy i rysunkach Wampuski.
- To co Frank, złożymy wizytę nowej koleżance? - zwrócił się do kolibra z łobuzerskim uśmiechem. Niespodziewanie, jego plan na resztę dnia uległ znacznej zmianie.

*

- To chyba twoje - powiedział, bezceremonialnie rzucając kartkę rozmiaru A4 na ławkę nieznanej blondynki, tym samym wyrywając ją z półsnu. Ta spojrzała na niego, potem na rysunek i z powrotem na niego. Chciała coś powiedzieć, lecz żaden dźwięk nie wydobył się z jej ust. Parker uniósł brew i wydał z siebie ponaglające "hmm?". Gdy jednak i tym razem nie otrzymał odpowiedzi, wywrócił oczami i westchnął z poirytowaniem, po czym ruszył w stronę drzwi i mruknął tylko na odchodnym beznamiętne "nie ma za co".
- Czekaj.. - słowa zatrzymały pośpieszny krok chłopaka. - Czemu je powiększyłeś?
Parker aż prychnął, po czym odwrócił się i spiorunował dziewczynę złośliwym uśmiechem.
- Powiększyłem? Ty tak na serio? - blondynka przełknęła ślinę. - Twoje reducio było tak niedbałe, że po godzinie rysunek sam wrócił do normalnych rozmiarów. Trzymaj się.
- Słucham? - odparła z zauważalnym oburzeniem. - Wykonywałam to zaklęcie więcej razy niż potrafię zliczyć i nigdy nie zawiodło. Ewidentnie coś w nim namieszałeś, ty...
- Spokojnie, złotko, nie bulwersuj się - zatrzymał ją w pół słowa, już kompletnie znudzony zaistniałą sytuacją. - Mówię jak jest, a jeśli twoje czary w jakikolwiek sposób przypominają twoje rysunki, to mam dla ciebie jedną wiadomość: nawaliłaś. Ale hej, zawsze jest miejsce na poprawę, co nie?
To mówiąc puścił oczko do dziewczyny, obdarzając ją perliście białym uśmiechem, z którego jad mógłby aż kapać na podłogę. Jej wzburzenie zaś z każdym słowem chłopaka narastało.
- Masz coś do moich rysunków? - warknęła, zabijając go wzrokiem. Parker przejechał ręką przez włosy w geście frustracji.
- Dobrze, może tak: masz ładną kreskę, serio. - powiedział wprost, chcąc jak najszybciej zostawić za sobą tą niewygodną sytuację. - Ale reszta? Trochę powiewa kiczem. Słuchaj, nie mam na to czasu, trzymaj rysunek, ja spadam. 

<Iris?>

Od Finnicka, CD Winony

Widok rudej czupryny z początku podziałał na niego jak czerwień na byka. Co ona sobie wyobraża? Miał ochotę solidnie ją opierdolić, publicznie i bezlitośnie. Wiedział jednak, że z tą dziewczyną nie tędy droga. Opanował się więc i podążył za nią w pusty korytarz, uciszając spojrzeniem chichot znajomych. Musiał przyznać, że ma laska tupet. Odwagę chyba też, chociaż nie mógł jeszcze stwierdzić czy to akt, czy nie. Zatrzymała się w końcu pod jednym z okien, a on oparł się o ścianę obok i spojrzał na nią pytająco.
- Możemy, jeśli chcesz, dać to zaklęcie z piorunem, wstęp skrócimy do trzech minut, ale za to pokarzemy nasze patronusy. Radzę się zgodzić na taką ofertę, bo korzystniejsza już dla ciebie nie będzie. - Nie owijała w bawełnę. Uwagę Finnicka przyciągnęło jednak coś innego niż jej -mimo wszystko- zaskakująca bezpośredniość.
- Masz liście we włosach, Winnie.
I faktycznie, miała. Słysząc jego słowa zaczęła nerwowo wyszarpywać szczątki roślin z pomiędzy czerwonych loków, tym samym wplątując je tylko jeszcze bardziej. Złość Finnicka zaczęła powoli ustępować gdy przypomniał sobie, ile rozrywki może dostarczyć ta dziwaczna osóbka. W końcu poddała się i zastygła w miejscu, daremnie starając się ukryć pokrywający ją rumieniec, na co Finnick zareagował pełnym politowania uśmiechem. W tej chwili Winona była już czerwona jak burak.
- Gdzie ty byłaś? - spytał, trochę ze śmiechem, trochę z pretensją.
- Czy to ważne? - mruknęła defensywnie, na co Finnick westchnął z poirytowaniem. Skrzyżował ramiona na piersi i odchylił głowę do tyłu, zamykając oczy. Spokój. Chyba nikt mu tak nie działał na nerwy. Mimo to wiedział, że tej walki niestety nie wygra.
- No dobrze, z liśćmi czy bez na pewno dasz radę kontynuować naszą prezentację. Nie chcę cię martwić, ale nawet nie masz pojęcia ile mamy roboty. Więc chyba jednak powinnaś się martwić.
- Wybacz. - wymamrotała od niechcenia, wciąż jeszcze zaczerwieniona. Pokręciłem głową z dezaprobatą. Tlący się jeszcze przed chwilą ogień konwersacji -marnie bo marnie, ale to i tak już coś- wygasł kompletnie, ustępując znów wymownej ciszy, zaskakująco typowej dla ich spotkań. Ku uldze chłopaka stagnację przerwał ostry dźwięk dzwonka i pośpieszne kroki setek trampek, szpilek i lakierowanych butów.
- Audytorium, po kolacji - rzucił stanowczo, odchodząc już powoli w kierunku nawołujących go znajomych. Dziewczyna skinęła tylko głową, po czym ruszyła w głąb pustego korytarza. Bóg tylko wie, gdzie ona się podziewa. Finn jednak postanowił sobie, że nie będzie się tym przejmował choćby na chwilę, toteż wzruszył tylko ramionami i powrócił do żywej konwersacji na temat skutków ubocznych karmelków gorączkowych.

*

Finn opadł na ziemię, ocierając czoło z kropli potu i szczerząc się do siebie jak dzieciak. Opłynął go stan kompletnej ekstazy, a płytki oddech, drżące nogi i zawroty głowy dawały mu, co dziwne, poczucie nieziemskiej satysfakcji. Uchylił powiekę i spojrzał na dziewczynę opierającą się o ścianę po drugiej stronie sali, dyszącą ciężko, o oczach szerokich jak spodki. 
- Niezła jesteś, ruda. - powiedział przez chrypę, wciąż szczerząc się jak ostatni pajac. I może to zwykłe majaki, ale wydawało mu się, że zarejestrował u dziewczyny niewielki uśmiech. Szybko jednak odgonił tą myśl, uważając ją za mało wiarygodną. 
- To jeszcze nie koniec. - wydyszała, podnosząc z ziemi zrzuconą wcześniej pelerynę. - Wiesz, co trzeba jeszcze zrobić.
Uśmiech momentalnie zszedł z jego twarzy. To, że pomysł mu nie odpowiadał to zdecydowanie mało powiedziane. I tak, oczywiście - rozumiał bardzo dobrze, dlaczego ludzie uważają jego patronusa za niesamowitą atrakcję, ale to nie znaczy, że wolno bez wyrzutów robić z niego publiczne widowisko. Mimo narastającej frustracji wstał i z niechętną miną, ponaglany spojrzeniem Winony rzucił niesławne zaklęcie. Białe światło wypłynęło z dębowej różdżki i skumulowało się tuż pod sklepieniem sali, przybierając w końcu kształt potężnego, skrzydlatego gada. O dziwo, na twarzy dziewczyny nie ukazał się ani zachwyt, ani podziw, ani nawet przerażenie. Podczas gdy smok szybował nad ich głowami, ona przyglądała mu się uważnie, analizując go z zafascynowaniem. W końcu zwierz sfrunął niżej i przeleciał między nimi ze spektakularnym impetem, po czym rozmył się. Finnick schował dłonie w kieszeniach i spojrzał przez okno, starając nie dać po sobie poznać niezadowolenia.
- Wystarczy? - rzucił beznamiętnie w stronę dziewczyny.

<Winnie?> 

poniedziałek, 12 marca 2018

Francis Wyndham








FRANCIS WYNDHAM

— szóstoroczny —

− 01.01 −

‐ półkrwi ‐

− Pukwudgie −

— rudzik —

− ONMS ZUR HMR ZIEL −

‐ włos z ogona testrala, tarnina, 11 cali ‐









I grew tall to fill the void
Let me go because                            You are just a shade

Of what I am not what I'll be



− Odnoszę wrażenie, że się nie rozumiemy, Wyndham. − Chadwick powoli unosi wzrok z nad sterty papierów.
− Ależ wręcz przeciwnie, pani dyrektor, wszystko jest jasne − odpowiada Francis nie pozbywając się z twarzy szerokiego uśmiechu.
− Ja się jednak trochę pogubiłam. Przyznajesz się w końcu do zniszczenia szkolnego mienia w postaci posągu na głównym dziedzińcu czy nie? − W głosie kobiety pobrzmiewa irytacja.
− Oczywiście, że nie, już to przecież pani dyrektor mówiłem na samym początku rozmowy. Francis wygodniej rozsiada się na skrzypiącym krześle.
− Ja natomiast mówiłam, że widziało cię prawie dwadzieścia osób, w tym jeden nauczyciel. 
− Faktycznie coś pani wspominała, ale sama nie była pani światkiem zdarzenia, prawda? − pyta wciąż szczerząc zęby.
− Nie byłam. − Chadwick smakuje każe słowo. − Ale usłyszałam wiele...
− Ale pani sama niczego nie widziała.
− Sugerujesz, że cię wrobiono? − oburza się kobieta.
− Pani to powiedziała, nie ja.
− Wyndham, nie kpij sobie ze mnie. 
− Lepiej niech pani teraz uważnie posłucha.  Francis pochyla się na krześle i daje Chadwick do zrozumienia, że ma coś ważnego do przekazania. − Nie zdaje sobie chyba pani sprawy jakie rzeczy dzieją się w tej szkole. Ludzie, których nigdy by pani nie podejrzewała mają bardzo szemrane interesy z podejrzanymi osobami. Na przykład taki Coy sprzedaje w szkole świstokliki i... Francis robi zaskoczoną minę. − Usp... chyba powiedziałem za dużo.
Oczy Chadwick stają się nagle okrągłe jak spodki do herbaty.
− Coy?! Daniel Coy?!
− Cóż to się musiało kiedyś wydać. Brał za dużo zamówień od niepewnych osób, a takie rzeczy zawsze źle się kończą − stwierdza z rezygnacją Francis.
− Zawołaj mi go tutaj i to zaraz. − Chadwick jest cała czerwona na twarzy.
− Jak sobie pani życzy pani dyrektor, dla pani wszystko. 
Francis wychodzi beztrosko z gabinetu kobiety po raz kolejny uniknąwszy kary. Czy zasłużonej to już inna sprawa.

− Idziesz dzisiaj na trening, Francis− pyta niespodziewanie Alma, która właśnie dołączyła do grupy przyjaciół czekających na kolejną lekcję pod klasą. Nora kończy jeść czekoladową żabę, Vera przegląda ukradkiem jakąś książkę, natomiast Francis obejmuje w pasie, lekko zarumienioną Cyan.
− Chyba sobie daruję ten i następny trening. I może jeszcze kolejny. − Śmieje się.
− No tak Pan Przewodniczący nie ma już czasu na jakiegoś tam quidditcha, tak oczywiście, mogłam się przecież domyślić − żartuje Alma.
− Zobaczysz, jeszcze przez te wszystkie obowiązki zapomnisz, że masz przyjaciółki − krztusi Nora z ustami pełnymi resztki czekoladowej żaby.
− Słońce, może najpierw przełkniesz to co jesz zanim postanowisz mi dowalić. Francis wolną ręką obejmuje dziewczynę za szyję. − Chyba pamiętacie jak sobie obiecaliśmy w pierwszej klasie, że zawsze będziemy się trzymać razem, więc mi tu nawet z takimi teraz nie wyskakujcie. Powinnyście być dumne, że macie niezwykle wpływowego przyjaciela.
− Jak cię wcześniej nie wyrzucą to może i się nam na coś przydasz − dogryza mu Vera. W odpowiedzi Francis wywraca tylko oczami.
Rozlega się dzwonek i grupka rusza do klasy, ale Alma zatrzymuje niespodziewanie Cyan, która patrzy na przyjaciółkę pytająco.
− Opanuj się kobieto, przecież wiesz jaki on jest. − Alma wygląda na wyraźnie zirytowaną.
− O co ci chodzi? − oburza się Cyan.
− Przestań się czerwienić kiedy Francis cię obejmuje. Zapomniałaś chyba z kim masz do czynienia.
− A może to właśnie coś innego. Może on coś do mnie czuje − broni się Cyan.
− Nie rozśmieszaj mnie − prycha Alma. − On nie traktuje tego poważnie i nie myśli w romantyczny sposób o żadnej z nas i w ogóle o żadnej z pozostałych dziewczyn ze szkoły, rozumiesz? Francis się... Francis się bawi kobietami, tak myślę. − Alma podpiera się pod boki. − Zresztą rób jak chcesz. Ostrzegałam cię, bo jesteśmy przyjaciółkami, ale nie mogę przecież decydować za ciebie. Tylko żeby później nie było, że przyjdziesz do mnie z płaczem, bo Francis nie czuje tej samej mięty co ty...

Kilku chłopaków z Pukwudgie znęca się nad małą białą myszką z czarną kropką na pyszczku. Zwierzątko stara się uciec przed zaklęciem aquamenti, ale nie idzie mu to najlepiej.
Francis podchodzi do gromadki, sprężystym krokiem.
− Jesteś ślepy czy nie umiesz dobrze celować? − pyta, bez zbędnego wstępu, jednego z młodocianych sadystów z długimi czarnymi włosami.
− Słucham? 
− Masz też może problemy ze słuchem? − parska ironicznie Francis.
− Nie wiem o co ci chodzi gościu, przecież trafiłem tą mysz. − Chłopak wygląda na zdezorientowanego.
− Każdy głupi potrafi zrobić to aquamenti, ale taka drętwota to już coś innego. Powtórzę więc pytanie: jesteś ślepy czy nie umiesz dobrze celować, że używasz zaklęcia dobrego dla dzieci w pierwszej klasie?
Gromadka zaczyna cicho chichotać, a chłopak z którym Francis rozmawia, kuli się nieco. − Mam ci pokazać jak to się robi?
− Nie, dam sobie radę − cedzi niepewnie.
− Co wy wyrabiacie? Moment! − Profesor Godfrey pojawia się w korytarzu dokładnie w chwili w której chłopak rzuca zaklęcie. − To moja mysz! Merlin! − Nauczycielka podbiega do unieruchomionego zwierzęcia i bierze je na ręce. − Co z was za ludzie?
− My... ja... Nie wiedzieliśmy, że mysz należy do pani − zacina się ktoś z gromadki.
− Mówiłem im, pani profesor, żeby przestali, ale nic do nich nie docierało. Jakbym rzucał grochem o ścianę. Francis udaje przejętego całą sytuacja. − Gdyby pani się nie zjawiła musiałbym chyba sam użyć czarów, aby ich powstrzymać. 
− Co? − Chłopak z czarnymi włosami gwałtownie blednie. − Niech mu pani profesor nie wierzy! On nas zachęcał, my nie chcieliśmy...
− Wiesz, że to nawet całkiem śmieszne, że próbujesz zrzucić tak bestialskie zajście na przewodniczącego własnego domu? Czekaj, czekaj, ty chyba nie próbujesz mnie wygryźć, nie? Francis wygląda na zniesmaczonego.  Rany i dlatego urządziłeś tą całą szopkę? Mało po męsku, stary.
− Ale to przecież on! Wszyscy widzieli! − Chłopak patrzy wyczekująco na swoich znajomych, ale oni odwracają tylko wzrok. 
− Szlaban i marsz do dyrektora! Cała grupa! Tylko ty Francis zostajesz. − Godfrey trzęsie się z wściekłości. − Dziękuję, że starałeś się ich powstrzymać, Wyndham, to bardzo ładnie.
− Dla pani wszystko, pani profesor. Francis odwraca się plecami do nauczycielki i odchodzi, a jego usta wyginają się w uśmiechu satysfakcji. Znowu mu się udało.


If I could face them

If I could make amends with all my shadows

I'd bow my head and welcome them


Co? Ludzie no błagam, nie jestem żadnym kłamcą, manipulantem, oportunistą czy co lepsze kablem. I nie, nie cierpię na żadne zaburzenie poczucia własnej wartości. Kurde, kto to w ogóle wymyślił? Oczywiście przyznaję, że czasem naginam zasady dla własnej korzyści, ale wszyscy przecież tak robią i nie można temu zaprzeczyć. Trzeba się zmierzyć z prawdą, a nie udawać, że problem nie istnieje. Dokładnie, jest jak najbardziej realny i zżera nasze społeczeństwo od wewnątrz. 

Zupełnie nie rozumiem czemu ludzie się na mnie rzucają o nieistotne bzdury. Jestem przecież taki jak inni. No może trochę inteligentniejszy i bardziej zaradny w życiu. Ale to są już przecież cechy indywidualne i nie czynią z nikogo od razu jakiegoś antagonisty, prawda?


W rzeczywistości wszyscy ludzie mnie ubóstwiają.
Po prostu niektórzy nie zdają sobie jeszcze z tego sprawy.
Ale to już tylko kwestia czasu.

blogger: Cząstki dziwne
howrse: Gaea

Od Iris

Przez okno sączył się blask księżyca w pełni. Był on moim jedynym wytłumaczeniem, od dobrej godziny nie mogłam usnąć. Podniosłam się, podeszłam do okna i przycisnęłam czoło do zimnej szyby. Jasny biały księżyc rzucał srebrzysty blask na pokrytą śniegiem okolicę. Uwielbiałam spokój, mogłabym się w nim zatopić, zapominając o całym świecie. W takich chwilach mój umysł wypełniały cudowne pejzaże z różnych miejsc, w których miałam przyjemność się znaleźć. Pokręciłam lekko głową na wspomnienie smoczych gór, które zawsze inspirowały mnie do kolejnych szkiców. Nic nie mogłam poradzić na bezsenność, dlatego ruszyłam w kierunku pokoju wspólnego. Usiadłam na kanapie, wpatrując się w zgaszony kominek. Cisze zakłócał jedynie tykający zegar, odliczający do śniadania.

- Zostało jeszcze osiem godzin. - szepnęłam sama do siebie, zerkając na wskazówki.

Musiałam jakoś zająć swój czas, dlatego wróciłam się po swój szkicownik i ołówki. Wracając, sięgnęłam po swoją różdżkę, a za mną w podskokach pobiegła Kiki. Zaklęciem Incendio rozpaliłam kominek i wzięłam się za rysowanie swojego patronusa. W takie nocne jak ta potrafię przenieść się do innego świata, do mojego papierowego świata. Gdy skończyłam swoje dzieło, na samym dole zapisałam swoje przemyślenie. Tym razem brzmiało ono ,,Choć ciało spokojne, dusza wyje za wolnością."
 Spojrzałam na rysunek zadowolona i zmniejszyłam do wielkości puzderka. Otworzyłam naszyjnik i już miałam włożyć tam kolejną pracę, jednak Kiki miała inne plany. Złapała mój rysunek i zaczęła uciekać. Ruszyłam za nią z zamiarem odzyskania swojej własności, ale ona kompletnie nie dawała za wygraną. Wskoczyła na parapet i uciekła, pędząc po ozdobnych fryzach. Zaklęłam pod nosem i rzuciłam się na łóżko. Ta mysz nigdy nie odwalała takich akcji. Cały czas rozmyślałam, co ją mogło napaść. W końcu, gdy wróciła, złapałam ją i odebrałam swoją własność, ale... to nie był mój rysunek. Przywróciłam kartkę do oryginalnego stanu, podziwiając dzieło. Dopiero po chwili ujrzałam na samym dole wiadomość ,,Natchnienie się odezwało?"

Byłam w szoku tą wiadomością, nie miałam pojęcia, kto to napisał, ale styl rysowania tej osoby uzależniał. Szybko sięgnęłam po kartkę i wzięłam się za rysowanie.

W ten sposób minęła mi całą noc. Oboje jednak nie zdradziliśmy swoich tożsamości. Jedynie co wiedziałam to, że jest szóstorocznym chłopakiem. Postanowiłam, odkryć kim jest nocny artysta, obserwując swój rocznik.

***

Rano na śniadaniu, byłam padnięta jak mops. Nie miałam ochoty na jedzenie, co zauważyła moja koleżanka.

- Iri, co jest? Dobrze się czujesz? - pokiwałam twierdząco w odpowiedzi i upiłam łyk napoju.

Szybko skończyłam swoje "śniadanie" i powlokłam się po rzeczy na lekcje.

Pierwszą miałam HMR, gdzie obserwowałam resztę uczniów. Niestety nikt nie pasował mi do tajemniczego artysty. Do końca lekcji próbowałam skupić się na słowach nauczycielki.

Na każdej lekcji, powtarzałam te same czynności, jednak tak jak na początku na nic nie wpadłam, a jedynie byłam coraz bardziej zmęczona. O 16 czekała mnie lekcja transmutacji, lubiłam ten przedmiot, ale dziś wszystko mi było obojętne. Już na początku lekcji moje oczy zlepiały się, a słowa ludzi nie docierały do uszu. Przymknęłam na chwilę oczy i odleciałam do swojego świata.

<Parker?>

niedziela, 11 marca 2018

Jack Whitaker










                 

Jack Leonard WHITAKER

szóstoroczny
06.01
pyton
osika | włókno ze smoczego serca | 10 cali
HMR ZUR TRSM OPCM
półkrew
puchacz śnieżny








,,Drań. Sukinsyn. Skurwiel, pieprzony arogant, narcyz jakich mało, diabelskie nasienie, wrzód na dupie. Cholerny szczyl. Kompletny dupek. Diabeł wcielony. Pierdol się, Jack."
  • Jack zawsze dostaje to, czego chce. Czy to oceny, kobiety lub inne drobiazgi, nie ma siły, która postawiłaby barierę między nim a jego celem. Wszystko jest drobiazgiem i nic nie jest istotne. Powaga jest przereklamowana, a on z chęcią ci to udowodni sypiając z mamą twojej kuzynki. Pluje życiu w twarz pod każdym możliwym względem, miażdży twoje poczucie harmonii wielkimi buciorami i z chytrym uśmiechem na twarzy. 
  •  Jack zawsze robi tylko i wyłącznie to, na co ma ochotę. To socjopata z krwi i kości, który nie posiada za grosz poczucia odpowiedzialności. Nie da się zaprzeczyć, iż faktycznie nie należy do osób, które martwiłyby się o swój następny krok, a jeśli chodzi o podejście do życia to trąci ono nieco hedonizmem. Wszystko jednak zależy od perspektywy, która u Jacka występuje w wersji panoramicznej. Sprawy “przyziemne”, takie jak to, że trzeba iść do pracy, czy że jest wtorek i nie powinno się pić uważa za trywialne i kompletnie niegodne uwagi, wręcz nimi gardzi.
  • Jeśli Jack dostanie okazję do skoku w bok, zrobi to. Jakiekolwiek zobowiązania nie mają znaczenia - czy to wspólny projekt, związek czy obietnica spotkania, jeśli tylko będzie chciał, zostawi cię przy pierwszej lepszej okazji. Nie cierpi rutyny i jakakolwiek zmiana toru jest dla niego oczywistą potrzebą.



Jack urodził się i wychował w San Francisco, gdzie mieszkał z ojcem i dwójką braci. Matka wyjechała do Seattle dwanaście lat temu, gdzie założyła zespół ze swoją dziewczyną. Jak się później okazało, została zgwałcona i zamordowana przez sześciu mężczyzn, którzy po prostu wypili za dużo. Wcześniej nagrywała piosenki do reklam czekolady, albo leków nasennych czy czegokolwiek co się tam trafiło- stąd też wyjątkowe umiejętności muzyczne chłopaka, który w wieku dwunastu lat opanował do perfekcji swój czwarty instrument. Uwielbiali się z matką, z ojcem już nie tak bardzo. Bracia są za młodzi, by odczuwać jej brak, ale ku zdziwieniu Jacka on w sumie nigdy za nią nie tęsknił. Życie się toczy dalej, trzeba po prostu mieć wszystko w dupie.




kontakt:
filemona (howrse)
moniafilecka (gmail)

Elliot Snyder



23.11
piątoroczna
winorośl
włos jednorożca
12 cali
łania



  • dumna właścicielka agamy kołnierzastej o imieniu Dolly, kanarka Filipa oraz dachowca-przybłędy nazwanego Patch
  • wegetarianka i zawzięta obrończyni praw zwierząt
  • w zielarstwie i eliksirach niezrównana
  • długa, wiotka, jednym słowem - chuderlak
  • uważana przez profesora Sherburne'a za medium 
  • bardzo dobra słuchaczka
  • autorka najbardziej wymyślnych i abstrakcyjnych malunków w całym Ilvermorny
  • wierna przyjaciółka szkolnych Abraxanów 
  • zmora szpitala, kamień syzyfowy pielęgniarki




Elliot nie lubi marnować czasu, toteż nie zdziw się, jeśli
podczas nieoczekiwanego spotkania w klasie czy na korytarzu zignoruje cię kompletnie. Nie angażuje się w gadki szmatki ani towarzyskie przymilanie. Kompletnie pozbawiona potrzeby socjalizacji a brak hordy przyjaciół jej nie doskwiera, chociaż z ludźmi nie ma problemu i chętnie się do nich odwołuje, gdy zachodzi taka potrzeba. Żyje w swoim świecie przemyśleń i pomysłów, które od razu realizuje. Pomimo małomówności i pozornej niewinności, jest osobą bardzo stanowczą i pewną siebie, która nie da sobie mącić w głowie. To także dziewczyna niesamowicie odważna i gotowa walczyć o sprawiedliwość w każdym scenariuszu. Nie boi się podnieść brew czy zwrócić uwagę tam gdzie trzeba.  




  • metr siedemdziesiąt cztery
  • pięćdziesiąt jeden kilo
  • stalowe oczy
  • porcelanowa cera
  • drobne dłonie
  • lordoza, skolioza
  • lęk wysokości




  Elliot pochodzi z Rumunii, nie pamięta jednak wiele z czasu spędzonego na ojczyźnie. Nigdy nie poznała biologicznych rodziców, stąd też nie potrafi określić, czy jest czarownicą pełnej krwi czy może mugolakiem. Na całe szczęście, rumuński system adopcyjny szybko znalazł jej rodzinę zastępczą - Polly i George Snyder, czarodzieje z dwóch długich linii czystej, czarodziejskiej krwi. I tak właśnie dwuletnia Elisabeta  została wysłana do Stanów Zjednoczonych, aby zamieszkać w nowym domu i dostać imię, które potrafi wymówić. Jeśli chodzi o świadomość bycia sierotą, to Elliot już dawno przestała myśleć o sobie w tej kategorii. Kocha swoją obecną rodzinę i nie zamieniłaby jej na żadną inną, nawet taką, z którą związana jest krwią.





Hold me up, I'm out of it all
Keep my head above the water
Salt in my eye, the ocean's daughter
Cry my tears for the Island





kontakt:
filemona (howrse)
moniafilecka (gmail)