FRANCIS WYNDHAM
— szóstoroczny —
− 01.01 −
‐ półkrwi ‐
− Pukwudgie −
— rudzik —
− ONMS ZUR HMR ZIEL −
‐ włos z ogona testrala, tarnina, 11 cali ‐
I grew tall to fill the void
Let me go because You are just a shade
Let me go because You are just a shade
Of what I am not what I'll be
♦
− Jak sobie pani życzy pani dyrektor, dla pani wszystko.
− Odnoszę wrażenie, że się nie rozumiemy, Wyndham. − Chadwick powoli unosi wzrok z nad sterty papierów.
− Ależ wręcz przeciwnie, pani dyrektor, wszystko jest jasne − odpowiada Francis nie pozbywając się z twarzy szerokiego uśmiechu.
− Ja się jednak trochę pogubiłam. Przyznajesz się w końcu do zniszczenia szkolnego mienia w postaci posągu na głównym dziedzińcu czy nie? − W głosie kobiety pobrzmiewa irytacja.
− Oczywiście, że nie, już to przecież pani dyrektor mówiłem na samym początku rozmowy. − Francis wygodniej rozsiada się na skrzypiącym krześle.
− Ja natomiast mówiłam, że widziało cię prawie dwadzieścia osób, w tym jeden nauczyciel.
− Faktycznie coś pani wspominała, ale sama nie była pani światkiem zdarzenia, prawda? − pyta wciąż szczerząc zęby.
− Nie byłam. − Chadwick smakuje każe słowo. − Ale usłyszałam wiele...
− Ale pani sama niczego nie widziała.
− Sugerujesz, że cię wrobiono? − oburza się kobieta.
− Pani to powiedziała, nie ja.
− Wyndham, nie kpij sobie ze mnie.
− Lepiej niech pani teraz uważnie posłucha. − Francis pochyla się na krześle i daje Chadwick do zrozumienia, że ma coś ważnego do przekazania. − Nie zdaje sobie chyba pani sprawy jakie rzeczy dzieją się w tej szkole. Ludzie, których nigdy by pani nie podejrzewała mają bardzo szemrane interesy z podejrzanymi osobami. Na przykład taki Coy sprzedaje w szkole świstokliki i... − Francis robi zaskoczoną minę. − Usp... chyba powiedziałem za dużo.
Oczy Chadwick stają się nagle okrągłe jak spodki do herbaty.
− Coy?! Daniel Coy?!
− Cóż to się musiało kiedyś wydać. Brał za dużo zamówień od niepewnych osób, a takie rzeczy zawsze źle się kończą − stwierdza z rezygnacją Francis.
− Zawołaj mi go tutaj i to zaraz. − Chadwick jest cała czerwona na twarzy.
Francis wychodzi beztrosko z gabinetu kobiety po raz kolejny uniknąwszy kary. Czy zasłużonej to już inna sprawa.
♦
− Idziesz dzisiaj na trening, Francis? − pyta niespodziewanie Alma, która właśnie dołączyła do grupy przyjaciół czekających na kolejną lekcję pod klasą. Nora kończy jeść czekoladową żabę, Vera przegląda ukradkiem jakąś książkę, natomiast Francis obejmuje w pasie, lekko zarumienioną Cyan.
− Chyba sobie daruję ten i następny trening. I może jeszcze kolejny. − Śmieje się.
− No tak Pan Przewodniczący nie ma już czasu na jakiegoś tam quidditcha, tak oczywiście, mogłam się przecież domyślić − żartuje Alma.
− Zobaczysz, jeszcze przez te wszystkie obowiązki zapomnisz, że masz przyjaciółki − krztusi Nora z ustami pełnymi resztki czekoladowej żaby.
− Słońce, może najpierw przełkniesz to co jesz zanim postanowisz mi dowalić. − Francis wolną ręką obejmuje dziewczynę za szyję. − Chyba pamiętacie jak sobie obiecaliśmy w pierwszej klasie, że zawsze będziemy się trzymać razem, więc mi tu nawet z takimi teraz nie wyskakujcie. Powinnyście być dumne, że macie niezwykle wpływowego przyjaciela.
− Jak cię wcześniej nie wyrzucą to może i się nam na coś przydasz − dogryza mu Vera. W odpowiedzi Francis wywraca tylko oczami.
Rozlega się dzwonek i grupka rusza do klasy, ale Alma zatrzymuje niespodziewanie Cyan, która patrzy na przyjaciółkę pytająco.
− Opanuj się kobieto, przecież wiesz jaki on jest. − Alma wygląda na wyraźnie zirytowaną.
− O co ci chodzi? − oburza się Cyan.
− Przestań się czerwienić kiedy Francis cię obejmuje. Zapomniałaś chyba z kim masz do czynienia.
− A może to właśnie coś innego. Może on coś do mnie czuje − broni się Cyan.
− Nie rozśmieszaj mnie − prycha Alma. − On nie traktuje tego poważnie i nie myśli w romantyczny sposób o żadnej z nas i w ogóle o żadnej z pozostałych dziewczyn ze szkoły, rozumiesz? Francis się... Francis się bawi kobietami, tak myślę. − Alma podpiera się pod boki. − Zresztą rób jak chcesz. Ostrzegałam cię, bo jesteśmy przyjaciółkami, ale nie mogę przecież decydować za ciebie. Tylko żeby później nie było, że przyjdziesz do mnie z płaczem, bo Francis nie czuje tej samej mięty co ty...
♦
Kilku chłopaków z Pukwudgie znęca się nad małą białą myszką z czarną kropką na pyszczku. Zwierzątko stara się uciec przed zaklęciem aquamenti, ale nie idzie mu to najlepiej.
Francis podchodzi do gromadki, sprężystym krokiem.
Francis podchodzi do gromadki, sprężystym krokiem.
− Jesteś ślepy czy nie umiesz dobrze celować? − pyta, bez zbędnego wstępu, jednego z młodocianych sadystów z długimi czarnymi włosami.
− Słucham?
− Masz też może problemy ze słuchem? − parska ironicznie Francis.
− Nie wiem o co ci chodzi gościu, przecież trafiłem tą mysz. − Chłopak wygląda na zdezorientowanego.
− Każdy głupi potrafi zrobić to aquamenti, ale taka drętwota to już coś innego. Powtórzę więc pytanie: jesteś ślepy czy nie umiesz dobrze celować, że używasz zaklęcia dobrego dla dzieci w pierwszej klasie?
Gromadka zaczyna cicho chichotać, a chłopak z którym Francis rozmawia, kuli się nieco. − Mam ci pokazać jak to się robi?
− Nie, dam sobie radę − cedzi niepewnie.
− Co wy wyrabiacie? Moment! − Profesor Godfrey pojawia się w korytarzu dokładnie w chwili w której chłopak rzuca zaklęcie. − To moja mysz! Merlin! − Nauczycielka podbiega do unieruchomionego zwierzęcia i bierze je na ręce. − Co z was za ludzie?
− My... ja... Nie wiedzieliśmy, że mysz należy do pani − zacina się ktoś z gromadki.
− Mówiłem im, pani profesor, żeby przestali, ale nic do nich nie docierało. Jakbym rzucał grochem o ścianę. − Francis udaje przejętego całą sytuacja. − Gdyby pani się nie zjawiła musiałbym chyba sam użyć czarów, aby ich powstrzymać.
− Co? − Chłopak z czarnymi włosami gwałtownie blednie. − Niech mu pani profesor nie wierzy! On nas zachęcał, my nie chcieliśmy...
− Wiesz, że to nawet całkiem śmieszne, że próbujesz zrzucić tak bestialskie zajście na przewodniczącego własnego domu? Czekaj, czekaj, ty chyba nie próbujesz mnie wygryźć, nie? − Francis wygląda na zniesmaczonego. − Rany i dlatego urządziłeś tą całą szopkę? Mało po męsku, stary.
− Ale to przecież on! Wszyscy widzieli! − Chłopak patrzy wyczekująco na swoich znajomych, ale oni odwracają tylko wzrok.
− Szlaban i marsz do dyrektora! Cała grupa! Tylko ty Francis zostajesz. − Godfrey trzęsie się z wściekłości. − Dziękuję, że starałeś się ich powstrzymać, Wyndham, to bardzo ładnie.
− Dla pani wszystko, pani profesor. − Francis odwraca się plecami do nauczycielki i odchodzi, a jego usta wyginają się w uśmiechu satysfakcji. Znowu mu się udało.
− Każdy głupi potrafi zrobić to aquamenti, ale taka drętwota to już coś innego. Powtórzę więc pytanie: jesteś ślepy czy nie umiesz dobrze celować, że używasz zaklęcia dobrego dla dzieci w pierwszej klasie?
Gromadka zaczyna cicho chichotać, a chłopak z którym Francis rozmawia, kuli się nieco. − Mam ci pokazać jak to się robi?
− Nie, dam sobie radę − cedzi niepewnie.
− Co wy wyrabiacie? Moment! − Profesor Godfrey pojawia się w korytarzu dokładnie w chwili w której chłopak rzuca zaklęcie. − To moja mysz! Merlin! − Nauczycielka podbiega do unieruchomionego zwierzęcia i bierze je na ręce. − Co z was za ludzie?
− My... ja... Nie wiedzieliśmy, że mysz należy do pani − zacina się ktoś z gromadki.
− Mówiłem im, pani profesor, żeby przestali, ale nic do nich nie docierało. Jakbym rzucał grochem o ścianę. − Francis udaje przejętego całą sytuacja. − Gdyby pani się nie zjawiła musiałbym chyba sam użyć czarów, aby ich powstrzymać.
− Co? − Chłopak z czarnymi włosami gwałtownie blednie. − Niech mu pani profesor nie wierzy! On nas zachęcał, my nie chcieliśmy...
− Wiesz, że to nawet całkiem śmieszne, że próbujesz zrzucić tak bestialskie zajście na przewodniczącego własnego domu? Czekaj, czekaj, ty chyba nie próbujesz mnie wygryźć, nie? − Francis wygląda na zniesmaczonego. − Rany i dlatego urządziłeś tą całą szopkę? Mało po męsku, stary.
− Ale to przecież on! Wszyscy widzieli! − Chłopak patrzy wyczekująco na swoich znajomych, ale oni odwracają tylko wzrok.
− Szlaban i marsz do dyrektora! Cała grupa! Tylko ty Francis zostajesz. − Godfrey trzęsie się z wściekłości. − Dziękuję, że starałeś się ich powstrzymać, Wyndham, to bardzo ładnie.
− Dla pani wszystko, pani profesor. − Francis odwraca się plecami do nauczycielki i odchodzi, a jego usta wyginają się w uśmiechu satysfakcji. Znowu mu się udało.
♦
If I could face them
If I could make amends with all my shadows
I'd bow my head and welcome them
♦
Co? Ludzie no błagam, nie jestem żadnym kłamcą, manipulantem, oportunistą czy co lepsze kablem. I nie, nie cierpię na żadne zaburzenie poczucia własnej wartości. Kurde, kto to w ogóle wymyślił? Oczywiście przyznaję, że czasem naginam zasady dla własnej korzyści, ale wszyscy przecież tak robią i nie można temu zaprzeczyć. Trzeba się zmierzyć z prawdą, a nie udawać, że problem nie istnieje. Dokładnie, jest jak najbardziej realny i zżera nasze społeczeństwo od wewnątrz.
Zupełnie nie rozumiem czemu ludzie się na mnie rzucają o nieistotne bzdury. Jestem przecież taki jak inni. No może trochę inteligentniejszy i bardziej zaradny w życiu. Ale to są już przecież cechy indywidualne i nie czynią z nikogo od razu jakiegoś antagonisty, prawda?
Zupełnie nie rozumiem czemu ludzie się na mnie rzucają o nieistotne bzdury. Jestem przecież taki jak inni. No może trochę inteligentniejszy i bardziej zaradny w życiu. Ale to są już przecież cechy indywidualne i nie czynią z nikogo od razu jakiegoś antagonisty, prawda?
W rzeczywistości wszyscy ludzie mnie ubóstwiają.
Po prostu niektórzy nie zdają sobie jeszcze z tego sprawy.
Ale to już tylko kwestia czasu.
blogger: Cząstki dziwne
howrse: Gaea
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz