wtorek, 6 marca 2018

Od Winony, CD Dirka

Ostatnimi czasy nieszczęśliwe wypadki były chyba jedynymi rzeczami, które spotykały Winonę. Nic również nie wskazywało na poprawę sytuacji i nawet otworzenie starej książki do wróżbiarstwa oraz próba przepowiedzenia przyszłości, nie spełniła swojego zadania. Na dnie filiżanki leżały fusy i tyle. Mokre liście herbaty pozlepiane resztkami ciemnej cieczy w śnieżnobiałym naczyniu. Kiedy jednak Winona zatruła się czymś podczas śniadania i wylądowała w skrzydle szpitalnym poczuła, że tego już za wiele.
Była zła. Ba, nawet wściekła, a wszystko zaczęło się od tego cholernego projektu z Obrony przed czarną magią. Od Finnicka.
Nie śmiała wówczas nawet przypuszczać, że sytuacja może przybrać jeszcze gorszy obrót.
Stojąc w kamiennej sali razem z Dirkiem coś ścisnęło ją za gardło. Strach. Chyba powinna była uważniej przyjrzeć się fusom w filiżance.
Dziwny cień rzucił się w ich kierunku, ale Winonie udało się w ostatnim momencie odskoczyć ciągnąc za sobą zdziwionego chłopaka. I wtedy je zobaczyła. Drzwi. Wielkie, mosiężne i na pewno pokryte całą masą zaklęć ochronnych. Wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu, więc machnęła różdżką i pomiędzy nimi a tym czymś stanął potężny słup ognia. Gorąc buchną w twarz z taką mocą, że aż musiała zasłonić oczy, bo wydało jej się, że i one zaraz się zapalą. W tym samym momencie rozległ się ogłuszający huk i zgrzyt. Winona zobaczyć jak Dirk celuje różdżką w drzwi, z których unosi się dym i które mimo tak silnego zaklęcia ani drgnęły. W porównaniu do nich kilka kamieni rozpadło się jednak w pył otwierając wąski przesmyk w ścianie. Drogę ucieczki.
Chłopaka nie trzeba było pośpieszać i już chwilę później zniknął po drugiej stronie. Winona dołączyła do niego chwilę później obejrzawszy się wcześniej przez ramię. Cień nie ruszał się, czekając aż płomienie dogasną.
Wówczas usłyszała ten dźwięk po raz pierwszy. Dźwięk, którego miała nie zapomnieć do końca swojego życia. Dźwięk przypominający rozrywanie ścięgien i łamanie kości wciąż jeszcze świadomej istoty. Dźwięk nadchodzącej śmierci i pożogi.
.

Czas w podziemiach biegł zupełnie inaczej. Rozciągał się jak guma do żucia albo skracał jak łamana na dwoje, zapałka. Czasem wydawało się Winonie, że mijają lata, a czasami, że wciąż tkwią w jednej sekundzie, która nie może się skończyć.
Jedno było jednak pewne. Zabłądzili. Krążyli po ciemnych korytarzach i zamiast piąć się w górę, schodzili coraz bardziej w dół i w dół, w głąb ziemi.
Dźwięk zaczął im towarzyszyć odkąd minęli stertę połamanych krzeseł. Od tamtego momentu co chwila przybliżał się, oddalał, znikał i na powrót pojawiał gdzieś niebezpiecznie blisko wywołując gęsią skórkę.
- Ty też czujesz się nieswojo czy tylko ja odczuwam dyskomfort? - zapytał Dirk po raz pierwszy od niedawna.
- Szczerze powiedziawszy wolałabym, żeby to wszystko było tylko majakami od zatrucia. - Palce Winony kurczowo zacisnęły się na różdżce. Chciała - nie, ona musiała być gotowa gdy cień się pojawi.
- Dyniowe karmelki, tak? - Głos Dirk wydawał się zbyt beztroski.
- Co "dyniowe karmelki"?
- Zatrułaś się dyniowymi karmelkami, prawda? Zawsze mnie dziwiło, że ludzie ich nie jedzą, więc spróbowałem i chyba w końcu rozumiem dlaczego. Smakują jakby coś je wypluło, dodało cynamon i może jeszcze ze dwie laski wanilii, a później postawiło na tacy. Jak myślisz, skrzaty naprawdę tak robią? - Winona spojrzała na Dirka skonsternowana i postanowiła, że zaklasyfikuje go do listy tych "dobrych". Wydawał jej się dziwny, to prawda, ale w porównaniu do pozostałych uczniów był miły i nie traktował innych z wyższością.
- Nie, nie zatrułam się dyniowymi karmelkami, bo nie jem ich tak jak reszta i nie sądzę, żeby faktycznie je przygotowywali w ten sposób. To głupie.
I właśnie wówczas to zobaczyli. Snop światła padający na posadzkę przed drewnianymi drzwiami. Winona podskoczyła do nich gwałtownie, po czym zaczęła z zapałem zdejmować zaklęcia ochronne. Włosy stanęły jej na karku kiedy dźwięk rozbrzmiał tuż za ich plecami. Czuła na sobie błagalne spojrzenie Dirka i wiedziała, że zostało mało czasu. Ręce zaczęły lekko drżeć.
Ostatnie zaklęcie. Już. Winona nacisnęła z impetem klamkę i oboje wypali na zewnątrz. Chłopak z całej siły trzasną drzwiami, ale nim zdążyli unieść różdżki czy choć pomyśleć zaklęcie rozległ się donośny jęk, a z futryny poleciały drzazgi. Dirk chwycił wstrząśniętą Winonę za brzeg swetra i pociągną w głąb korytarza oświetlonych płomieniami pochodni.
.

Kiedy w końcu opuścili podziemie był już wieczór. Od ścian odbijał się gwar niesiony z Holu gdzie uczniowie spożywali właśnie kolację. Winona i Dirk słyszeli coś jeszcze i bynajmniej nie przypadło im to do gustu. Ruszyli pośpiesznie w przeciwnym kierunku licząc nie wiadomo na jakie cuda. Chcieli po prostu uciec, rozpłynąć się w powietrzu, zniknąć. Nagle rozległ się głośny huk i coś wielkiego runęło obok Winony. Dziewczyna odskoczyła wystraszona unosząc automatycznie różdżkę, ale szybko ją opuściła dostrzegłszy co wywołało zamieszanie. Dirk pośliznął się na mokrej podłoże i upadł uderzając głową o jedną ze stojących przy ścianie ławek.
- Wszystko w porządku? - Winona uklękła obok i pomogła mu usiąść na ziemi.
- Tak. Ostatecznie bandaż się przydał. - Dirk uśmiechał się, ale nagle zbladł. Dziewczyna podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła coś wielkości psa wyślizgujące się przez okno. Obraz był niewyraźny przez panujący w korytarzu półmrok, jednak Winona wiedziała z czym ma do czynienia. Kiedy stworzenie zniknęło na zewnątrz, poderwała się z ziemi i podbiegła do szyby. Zobaczyła tylko jak ciemny kształt biegnie przez polanę, po czym znika w lesie.
- Nie słyszę go - odezwał się Dirk. - Nie słyszę tego dźwięku.
.

Od incydentu w podziemiu minęło kilka dni i wszystko wydawało się funkcjonować normalnie, nienaruszenie. Winona i Dirk wspólnie stwierdzili, że to co spotkali, opuściło już zamek, więc mogą uważać sprawę za zamkniętą. Postanowili jednak, tak na wszelki wypadek, nie dzielić się historią o swoich przygodach z nauczycielami. W końcu nikt i tak nie dostrzegł ich zniknięcia z skrzydła szpitalnego, które - jak można się było spodziewać - zapełniło się tłumem uczniów po Obronie przed czarną magią. 
Winona szła właśnie szybkim krokiem do dormitorium kiedy zatrzymał ją Profesor Yates.
- Breckenridge, pomóż mi proszę z tymi roślinami. Są bardzo delikatne. Uważaj. - Mężczyzna wyglądał na kogoś niezywkle zafrasowanego, więc dziewczyna zwyczajnie nie potrafiła mu odmówić.
Weszli do gabinetu nauczyciela, a Winona odłożyła cenną doniczkę na duże dębowe biurko. Chciała już wyjść kiedy dostrzegła olbrzymiego czarnego kota siedzącego na jednym z krzeseł pod oknem. Wydawało jej się, że może być wielkości psa. Psa? Ostatnio też tak o czymś pomyślała.
- Ma pan zwierzę, panie profesorze? - zapytała nie potrafiąc uwierzyć w to co widzi. 
- Tak, tak mam. Ładny prawda i duży. - Zaśmiał się. - Trochę szkoda, że się pałęta po szkole bez opieki, ale nie umiem go oduczyć. Sam nawet chodzi na spacery do lasu.
- Aha - wydusiła zdziwiona Winona. - Nie sądziłam, że ma pan kota, panie profesorze - powtórzyła z osłupieniem. Jednak to następne słowa Yatesa prawie zwaliły ją z nóg. Pożegnała się pospiesznie i rzuciła szaleńczym biegiem na poszukiwanie Dirka. Jak na ironię, znalazła go dopiero obok szklarni. Jej pojawienie się zdyszanej, z potarganymi włosami i krzywo zarzuconą na ramię, torbą, nieco go zdziwiło.
- Skrzaty, Dirk! Z kuchni znikają skrzaty! 

<Dirk? c: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz