poniedziałek, 5 marca 2018

Od Dirka


Wolnym krokiem zbliżała się dziewiąta. Przez rąby krat wysokiego okna padał widok na błonia osłonięte cieniem zamku. Teraz gdzieniegdzie przykryte plamami brudnego śniegu. Wystarczyło spojrzeć nieco w bok, by zobaczyć szklarnię i wydeptaną ścieżkę prowadzącą do budynku, w którym się znajdował. Zimowe słońce i wpadało do szpitalnej sali. Stojący na etażerce flakonik rozszczepiał światło na barwne pierścienie na śnieżnobiałej pościeli, na której siedział Dirk ze skrzyżowanymi nogami. Wzrok wlepił w krajobraz za oknem. Nie, żeby było za wiele do oglądania. Czasami odchylał się od szyby, żeby zerknąć na własne odbicie i poprawić nieustannie zsuwający się bandaż, w dodatku zawiązany krzywo. Bez umiejętności, ale z pasją.
Żałosny jęk starych sprężyn materaca zmusił go do rozejrzenia się szybko po sali. Nie licząc Dirka, niemal wszystkie szpitalne łóżka były puste. Wyjątek stanowiło jedno usytuowane pod ścianą tuż przy ciężkiej szafie z mosiężnymi uchwytami. Wśród pościeli leżała dziewczyna w krótkich rudych włosach. Narzuciła na twarz rękę, więc chłopak widział jedynie podbródek i brodę w dodatku pod dziwnym kątem. Dirk nie pamiętał jej imienia, ale był pewien, że na niektóre lekcje chodzili razem. Miała dwa imiona? Coś kojarzącego się ze starą mugolską kreskówką o gadającym psie?
Nieznajoma coś niewyraźnie i znów się poruszyła przy akompaniamencie rozpaczliwego skrzypienia łóżka. Dirk zsunął się na podłogę i oparł o poręcz naprzeciw dziewczyny. Nieśpiesznie otworzyła niebieskie – jak się okazało – oczy.
- Cześć.
Zamrugała jakby usiłowała odciąć się od pozostałości snu.
- Jest piękny dzień – wyjaśnił Dirk, wskazując za siebie, w stronę okna. Gdzieś z góry na parapet po zewnętrznej stronie wolno skapywały brudne krople. – Pewnie warto byłoby wyjść wreszcie z tej sali. Szczególnie, że po dzisiejszej obronie przed czarną magią pewnie zaroi się tu od uczniów.
Kolejne niepewne mrugnięcia. I zmarszczone brwi.
- Znamy się?
No tak. Wiedział, że o czymś zapomniał.
- Dirk. Dirk Gently. Chodzimy razem na zaklęcia i uroki. I transmutację. – Chłopak uśmiechnął się nieco jaśniej niż zwykle i podał dziewczynie rękę.
- Och, racja. – Zamilkła na chwilę, grzebiąc w pamięci. Nie uścisnęła mu ręki, tylko usiadła powoli i odrzuciła kołdrę. – Winona…
- Panno Breckenridge proszę tam siedzieć i ani mi się nie waż stawiać swojej bosej stopy na posadzce!
Długa szata w odcieniach szarości zamiotła z wigorem podłogę, kiedy Demetria Allosopp przemierzyła salę szpitalną z ogromną butelką opisaną wyblakłą etykietą. Była wykonana z brązowego szkła zmatowionym przez czas. Kobieta szafy obok łóżka wydobyła srebrną łyżkę, odmierzyła eliksir i bez słowa, za to z ponagleniem w oczach wręczyła Winonie. Pielęgniarka nosiła zawiązany w pasie biały kitel, a ciemne włosy ułożyła w schludny kok z tyłu głowy. Podniosła wzrok, który natrafił na Dirka i zatrzymał się na jego włosach.
-Czy może mi pan wyjaśnić, panie Gently, na co panu ten bandaż?
Chłopak uśmiechnął się lekko.
-To na urazy głowy.
Kobieta powtórzyła za nim urazy głowy bezdźwięcznie.
-Ale pan się zatruł.
-Ale mogłem się uderzyć podczas snu albo w innym, bardziej niewyjaśnionych okolicznościach. Może symptomy objawią się dopiero później. Nigdy nie jest za późno na profilaktykę.
Kobieta westchnęła ciężko i szybko pozbierała dopiero co przyniesioną butelkę i ciężką łyżkę. Zerknęła jeszcze do szafy, ale szybko odsunęła się i odwróciła w kierunku, z którego przyszła.
-Obawiam się, że w pana przypadku jest już za późno nawet na poważne leczenie.
Wyszła, szeleszcząc szatą. Dirk wziął do ręki flakonik i zaczął bezwiednie obracać go w palcach. Winona poprawiła mundurek i schyliła się po buty.
-Naprawdę sam zawiązałeś ten bandaż? – rozległ się głos przytłumiony przez materac.
Chłopak uśmiechnął się radośnie, potwierdzając. Winona otworzyła usta, ale przerwał jej okrzyk zaskoczenia Dirka i brzęk z jakim szklany flakonik uderzył o podłogę, a potem wturlał pod ciężką szafę. Chłopak zerknął niepewnie na nowopoznaną.
-Jak myślisz, jak często potrzebują tego konkretnego eliksiru?
Gdy sięgnął ręką pod mebel wyczuł tylko kurz i grudki jakiejś substancji odpędzającej nargle. Miał się cofnąć, kiedy czubkami palców musnął coś twardego i gładkiego, wyrwanego z zakurzonej rzeczywistości szafy. Sięgnął, ale w chwili, gdy miał złapać ów przedmiot szafa ruszyła, prawie roztrzaskując mu dłoń. Podniósł się szybko z podłogi i odsunął od szafy.
Ale szafy nie było już tam, gdzie ją zostawił, kładąc się na podłodze w poszukiwaniu flakonika. Przeciąg szarpnął ubraniami Dirka i Winony, odór stęchlizny i starej wilgoci uderzył w twarz. Chłopak zesztywniał wpatrując się w dziurę, która teraz zionęła w ścianie naprzeciwko. Jej brzegi, czy może raczej futryna były obszarpane. Opadał z nich tynk. Szafa zostawiła w podłodze głębokie rysy, które jednak wkrótce zaczęły znikać same. Żadne z młodych czarodziei nie odezwało się słowem.
To Winona poruszyła się pierwsza. Ostrożnie podeszła do krawędzi i wyjrzała w dół portalu.
-Lumos.
Biały błysk rozjaśnił cienie. Przejście okazało się prowadzić do klaustrofobicznie wąskiej klatki schodowej z kamiennymi schodami prowadzącymi w dół, w absolutną ciemność. Zrobił pierwszy krok. I kolejny. I poślizgnął się, źle stawiając stopę na niewygładzonym stopni. W desperackim akcie zachowania równowagi, złapał za Winonę za przegub. Przez niespodziewany ciężar, dziewczyna zrobiła krok w korytarz, by nie spaść za Dirkiem w ciemne przejście. W chwili, gdy przekroczyła próg rozległo się przeraźliwe skrzypienie i jedyne wyjście, jakie znali zamknęło się na nich zanim zdążyli zareagować. Pozostali sami w ciemnościach, przy wątłym świetle różdżek. Nie pozostało im nic więcej jak zejście w mrok.
To, co się tam kryło bardziej poczuli, niż zarejestrowali jakimkolwiek innym zmysłem. Schody prowadziły do wąskiego korytarza, który po paru krokach niespodziewanie rozszerzał się w ogromną salę z łukowatym sklepieniem. Uroki i zaklęcia wzmacniające i obronne rozjaśniały potężne filary podtrzymujące sklepienie.
Zrobiło się zimniej. Uszy wypełniał nieustanny szum, inny niż szum własnej krwi. Coś tam było. Coś czaiło się w ciemności, karmiło na ich braku możliwości powrotu. Karmiło zamkniętymi drzwiami. Było czymś złym. Cieniem starszym niż mury szkoły. I teraz powoli zataczało kręgi wokół Winony i Dika. Coraz ciaśniejsze i ciaśniejsze. Aż wreszcie ruszyło prosto na nich.

<Winona?>





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz