piątek, 9 marca 2018

Od Winony, CD Finnicka

Gwałtowne uderzenie.
Krew buzowała w żyłach, a mięśnie napięły się gotowe do walki albo ucieczki. To adrenalina mieszająca myśli, zabijająca moralność i pozostająca za sobą tylko włókna mięśni pokryte krwią oraz pokruszone zęby z resztkami dziąseł. 
Winona czuła jej smak. Metaliczny z nutą ledwo wyczuwalnej słodyczy. Osiadł na języku i drażnił kubki smakowe.
Później przyszła wściekłość.
Wwiercała się w kości, wnikała do szpiku i skwierczała jak tłuszcz na rozgrzanej patelni.
Organizm przypominał maszynę, której ktoś nieustannie dostarczał paliwo.
I nagle - cisza.
Krew uspokoiła się, mięśnie rozluźniły. Włókna zrosły się, zęby wróciły na miejsce, a istota odzyskała człowieczeństwo.
To rozczarowanie, które dla odmiany, ścisnęło serce w żelaznym uścisku.
Winona nie była ewidentnie zadowolona.
Pojedynek z Finnickiem początkowo wzbudzał niemałe emocje, ale już po chwili oboje zorientowali się, że nie ważne jak bardzo by się starali i ile siły włożyli w swoje zaklęcie, przeciwnik i tak sobie poradzi. Gdyby walczyli w terenie, gdyby mogli wykorzystywać otoczenie walka potoczyłaby się inaczej. Jednak stojąc na przeciwko siebie i wymachując różdżką nie potrafili nic zdziałać. Równie dobrze mogliby rzucać kaczym puchem, a efekt byłby ten sam.
- Nieźle ci idzie, Winnie - rzucił kpiąco Finnick, ale widać było, że ciężko mu się pogodzić z całą sytuacją.
Są sobie równi i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
- Zacznij mówić z sensem albo się zamknij raz a dobrze. I nie ma żadnej "Winnie". - Oboje wciąż stojąc naprzeciwko i delikatnie dysząc, opuścili powoli różdżki.
- Masz pomysł jak zaczniemy naszą prezentację? - zapytała Winona kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.
- Hmmm... Myślę, że od zaklęcia baubillous, dzieciakom się spodoba.
Winona oczami wyobraźni zobaczyła jak w powietrzu pojawia się piorun i przypadkiem trafia jednego z młodszych uczniów. Skrzywiła się.
- Nie żartuj sobie ze mnie.
- Przecież ja wcale nie żartuję. Mottshead na pewno się nie będzie spodziewał takiego obrotu spraw. - Finnick uśmiechnął się łobuzersko. - Zobaczysz, to zrobi na nim piorunujące wrażenie.
- Kiepski dowcip.
- Moim zdaniem idealnie dopasowany do poziomu naszej rozmowy i całego zadania. No dobra, a co ty proponujesz?
- Powinniśmy zacząć jakimś wprowadzeniem w tematykę pojedynków. Po dziesięciu minutach moglibyśmy... 
- Po dziesięciu minutach? - Finnick parknął. - Chyba nie mówisz poważnie.
- Oczywiście, że mówię poważnie. 
- Przecież te dzieciaki się zanudzą.
- To od czego, poza tym głupim piorunem, chciałbyś zacząć? Od patronusów?
- Po pierwsze ten piorun wcale nie jest głupi - obruszył się Finnick. - A po drugie wcale bym nie dawał patronusów, ani na początku ani na końcu.
- Niby dlaczego? - Winona już powoli traciła cierpliwość. - Przecież Mottshead nas o to prosił.
- Słuchaj, może ty masz ochotę robić z siebie cyrkową małpę, ale ja nie zamierzam się popisywać przed tymi dzieciakami posiadaniem rzadkiego patronusa.
Napięcie czuło się wręcz w powietrzu. Kłęby białej waty utrudniającej oddychanie i wyraźne widzenie. Dwa wygłodniałe drapieżniki z nastroszoną sierścią. Wystarczyła iskra by rzuciły się sobie do gardła, wytargały tchawicę, strzaskały kości.
- I kto to mówi. Myślałam, że komu jak komu, ale tobie takie zadanie się spodoba. W końcu zabawianie innych to przecież dla ciebie norma. - Winona przechyliła czarę.
Pojedynek rozgorzał na nowo. Napędzany żarem wzajemnej nienawiści, odbywał się już jednak w zupełnej ciszy.
Oboje nie potrafili później właściwie wyjaśnić jak to się stało, że zaklęcie Finnicka o włos minęło się z celem. Może Winona odskoczyła w ostatnim momencie, a może to on źle wycelował. Czar jednak z impetem uderzył w stojącą za nią ławkę, która rozprysła się na tysiące ostrych jak brzytwa drzazg.
Krew spływała dziewczynie po karku gdzie wbiły się drobne fragmenty drewna. Dygotała.
Finnick patrzył zdziwiony jak Winona podbiega do słoika z martwymi owadami leżącego na ziemi. Pod wpływem wybuchu spadł on na posadzkę, ale wyglądało na to, że nie doznał żadnego poważnego uszczerbku. Nie to co dziewczyna.
Jeśli wcześniej nienawidziła Finnicka to teraz ewidentnie życzyła mu długiej i bolesnej śmierci.
Szybko zebrała swoje rzeczy i pośpiesznie wyszła z klasy nie zważając na cały mokry od krwi kołnierzyk mundurka.
.

Jeśli przed felernym pojedynkiem Winona stroniła od towarzystwa ludzi to tuż po nim zaczęła ich traktować jakby byli nosicielami śmiertelnej choroby, którą można się zarazić nawet poprzez przelotne spojrzenie czy przebywanie w tym samym pomieszczeniu. W dormitorium spędzała więc tylko trzy godziny, żeby trochę się przespać, po czym zanikała nim ktokolwiek zdążył się obudzić. Jadła niewiele i jedynie słodycze zgromadzone kiedyś na właśnie taką "czarną godzinę". Na lekcje nie przychodziła, omijając również - a może przede wszystkim - Obronę przed czarną magią.
Wszystko to przez słoik z martwymi owadami będący dla Winony cenniejszy niż życie. Wszystko przez chwilę bezdechu kiedy szkło musnęło kamień. Wszystko przez Finnicka. Wystarczył jeden nieszczęśliwy wypadek by cały spokój w jej życiu został doszczętnie zniszczony,
Winona siedziała wciąż tylko w zaroślach niedaleko szpitala pogrążona w czarnych myślach. Stan ten trwał, aż do czwartku kiedy to ukryta w swojej kryjówce przyglądała się obgryzionym do krwi skórkom na lewej dłoni. Słoik przyciskała do piersi, prawą ręką delikatnie wodząc palcami po brudnym szkle. W głowie wciąż i wciąż mieliła słowa, które zamierzała powiedzieć dzisiaj Mottsheadowi. A może jutro albo dopiero w sobotę. Czuła gulę w gardle kiedy myślała o rozczarowaniu jakie ta rozmowa w nim wywoła. Nie potrafiła się jednak przełamać. Nie potrafiła zapomnieć. Rany na karku nie przestały jeszcze boleć.
Nagle coś głucho uderzyło obok w ziemię przy akompaniamencie śmiechu i stłumionego pisku. Winona rozchyliła gałęzie, a jej oczom ukazała się dwójka uczniów obściskujących się w krzakach jakieś dwa metry od miejsca, w którym siedziała. Dziewczyna zmarszczyła brwi zniesmaczona. Kolejni wagarowicze.
Niespodziewanie zakochani zerwali się z miejsca i w popłochu uciekli krzycząc z nieskrywanego przerażenia. Winona spojrzała na uniesioną różdżkę i ze zdziwieniem zadała sobie sprawę, że rzuciła zaklęcie. Jakie? Nie miała pojęcia.
Gorycz uwięzła jej w gardle, kiedy wyobraziła sobie minę Mottsheada gdyby ten się dowiedział o tym incydencie. Nie dość, że jest nieobowiązkowa to jeszcze czaruje zupełnie nie myśląc o tym co robi i zaraz najprawdopodobniej kogoś skrzywdzi.
Zęby Winony głośno zgrzytnęły, a ona sama wstała gwałtownie z ziemi. Czas zacząć na powrót działać.
.

Znalazła Finnicka na początku przerwy obiadowej, niedaleko biblioteki. Jak zwykle stał otoczony wianuszkiem znajomych i o czymś żywo opowiadał. Winona przystanęła na chwilę, po czym zawahała się. Konfrontacja z nim była ostatnią rzeczą o której marzyła i na pewno mniej atrakcyjną niż jego śmierć, ale pomyślała o Mottsheadnie. Nie mogła go zawieść. 
- Finnick... - zawołała niepewnym głosem, ale nie zareagował. - Finnick - ponowiła nieco głośniej jednak dalej nic się nie wydarzyło. - Finnick! - Wciąż zero reakcji.
Głęboki wdech.
- Finnick James Prescott! - krzyknęła z całej siły. Podziałało. Chłopak odwrócił się i spojrzał na nią nie ukrywając swojego zdziwienia. Kilka osób zachichotało. - Czy moglibyśmy chwilę porozmawiać?
- Jasne - odparł niepewnie i przeprosił znajomych.
Stanęli w pustym, o tej porze, korytarzu obok. Finnick uniósł pytająco brwi i rozłożył ręce.
- Możemy, jeśli chcesz, dać to zaklęcie z piorunem, wstęp skrócimy do trzech minut, ale za to pokarzemy nasze patronusy. Radzę się zgodzić na taką ofertę, bo korzystniejsza już dla ciebie nie będzie. - Winona starała się brzmieć jak najbardziej przekonująco i zdecydowanie, ale sama usłyszała nutę niepokoju w swoim głosie, co mocno ją przybiło. Finnick natomiast nie wahał się długo z odpowiedzią.
- Masz liście we włosach, Winnie.

<Finnick, mój drogi?>

czwartek, 8 marca 2018

OGŁOSZENIE #1

ZMIANA REGULAMINU

Podpunkt 3.9 brzmiący wcześniej 

Zabronione jest dodawanie postów poniżej dwustu słów zaadresowanych do "kogoś".

został zredukowany do:

Zabronione jest dodawanie postów poniżej dwustu słów.


W związku ze zmianą dozwolone jest pisanie postów bez określonego adresata (chociaż wybranie go raczej ułatwia rozgrywkę, ale decyzja należy do was). Natomiast jeśli taki post do "kogoś" nie otrzyma odpowiedzi po tygodniu to trzeba już będzie poprosić o ciąg dalszy konkretną postać, albo po prostu znika. Generalnie to tyle, no i miłej zabawy.

wtorek, 6 marca 2018

Od Winony, CD Dirka

Ostatnimi czasy nieszczęśliwe wypadki były chyba jedynymi rzeczami, które spotykały Winonę. Nic również nie wskazywało na poprawę sytuacji i nawet otworzenie starej książki do wróżbiarstwa oraz próba przepowiedzenia przyszłości, nie spełniła swojego zadania. Na dnie filiżanki leżały fusy i tyle. Mokre liście herbaty pozlepiane resztkami ciemnej cieczy w śnieżnobiałym naczyniu. Kiedy jednak Winona zatruła się czymś podczas śniadania i wylądowała w skrzydle szpitalnym poczuła, że tego już za wiele.
Była zła. Ba, nawet wściekła, a wszystko zaczęło się od tego cholernego projektu z Obrony przed czarną magią. Od Finnicka.
Nie śmiała wówczas nawet przypuszczać, że sytuacja może przybrać jeszcze gorszy obrót.
Stojąc w kamiennej sali razem z Dirkiem coś ścisnęło ją za gardło. Strach. Chyba powinna była uważniej przyjrzeć się fusom w filiżance.
Dziwny cień rzucił się w ich kierunku, ale Winonie udało się w ostatnim momencie odskoczyć ciągnąc za sobą zdziwionego chłopaka. I wtedy je zobaczyła. Drzwi. Wielkie, mosiężne i na pewno pokryte całą masą zaklęć ochronnych. Wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu, więc machnęła różdżką i pomiędzy nimi a tym czymś stanął potężny słup ognia. Gorąc buchną w twarz z taką mocą, że aż musiała zasłonić oczy, bo wydało jej się, że i one zaraz się zapalą. W tym samym momencie rozległ się ogłuszający huk i zgrzyt. Winona zobaczyć jak Dirk celuje różdżką w drzwi, z których unosi się dym i które mimo tak silnego zaklęcia ani drgnęły. W porównaniu do nich kilka kamieni rozpadło się jednak w pył otwierając wąski przesmyk w ścianie. Drogę ucieczki.
Chłopaka nie trzeba było pośpieszać i już chwilę później zniknął po drugiej stronie. Winona dołączyła do niego chwilę później obejrzawszy się wcześniej przez ramię. Cień nie ruszał się, czekając aż płomienie dogasną.
Wówczas usłyszała ten dźwięk po raz pierwszy. Dźwięk, którego miała nie zapomnieć do końca swojego życia. Dźwięk przypominający rozrywanie ścięgien i łamanie kości wciąż jeszcze świadomej istoty. Dźwięk nadchodzącej śmierci i pożogi.
.

Czas w podziemiach biegł zupełnie inaczej. Rozciągał się jak guma do żucia albo skracał jak łamana na dwoje, zapałka. Czasem wydawało się Winonie, że mijają lata, a czasami, że wciąż tkwią w jednej sekundzie, która nie może się skończyć.
Jedno było jednak pewne. Zabłądzili. Krążyli po ciemnych korytarzach i zamiast piąć się w górę, schodzili coraz bardziej w dół i w dół, w głąb ziemi.
Dźwięk zaczął im towarzyszyć odkąd minęli stertę połamanych krzeseł. Od tamtego momentu co chwila przybliżał się, oddalał, znikał i na powrót pojawiał gdzieś niebezpiecznie blisko wywołując gęsią skórkę.
- Ty też czujesz się nieswojo czy tylko ja odczuwam dyskomfort? - zapytał Dirk po raz pierwszy od niedawna.
- Szczerze powiedziawszy wolałabym, żeby to wszystko było tylko majakami od zatrucia. - Palce Winony kurczowo zacisnęły się na różdżce. Chciała - nie, ona musiała być gotowa gdy cień się pojawi.
- Dyniowe karmelki, tak? - Głos Dirk wydawał się zbyt beztroski.
- Co "dyniowe karmelki"?
- Zatrułaś się dyniowymi karmelkami, prawda? Zawsze mnie dziwiło, że ludzie ich nie jedzą, więc spróbowałem i chyba w końcu rozumiem dlaczego. Smakują jakby coś je wypluło, dodało cynamon i może jeszcze ze dwie laski wanilii, a później postawiło na tacy. Jak myślisz, skrzaty naprawdę tak robią? - Winona spojrzała na Dirka skonsternowana i postanowiła, że zaklasyfikuje go do listy tych "dobrych". Wydawał jej się dziwny, to prawda, ale w porównaniu do pozostałych uczniów był miły i nie traktował innych z wyższością.
- Nie, nie zatrułam się dyniowymi karmelkami, bo nie jem ich tak jak reszta i nie sądzę, żeby faktycznie je przygotowywali w ten sposób. To głupie.
I właśnie wówczas to zobaczyli. Snop światła padający na posadzkę przed drewnianymi drzwiami. Winona podskoczyła do nich gwałtownie, po czym zaczęła z zapałem zdejmować zaklęcia ochronne. Włosy stanęły jej na karku kiedy dźwięk rozbrzmiał tuż za ich plecami. Czuła na sobie błagalne spojrzenie Dirka i wiedziała, że zostało mało czasu. Ręce zaczęły lekko drżeć.
Ostatnie zaklęcie. Już. Winona nacisnęła z impetem klamkę i oboje wypali na zewnątrz. Chłopak z całej siły trzasną drzwiami, ale nim zdążyli unieść różdżki czy choć pomyśleć zaklęcie rozległ się donośny jęk, a z futryny poleciały drzazgi. Dirk chwycił wstrząśniętą Winonę za brzeg swetra i pociągną w głąb korytarza oświetlonych płomieniami pochodni.
.

Kiedy w końcu opuścili podziemie był już wieczór. Od ścian odbijał się gwar niesiony z Holu gdzie uczniowie spożywali właśnie kolację. Winona i Dirk słyszeli coś jeszcze i bynajmniej nie przypadło im to do gustu. Ruszyli pośpiesznie w przeciwnym kierunku licząc nie wiadomo na jakie cuda. Chcieli po prostu uciec, rozpłynąć się w powietrzu, zniknąć. Nagle rozległ się głośny huk i coś wielkiego runęło obok Winony. Dziewczyna odskoczyła wystraszona unosząc automatycznie różdżkę, ale szybko ją opuściła dostrzegłszy co wywołało zamieszanie. Dirk pośliznął się na mokrej podłoże i upadł uderzając głową o jedną ze stojących przy ścianie ławek.
- Wszystko w porządku? - Winona uklękła obok i pomogła mu usiąść na ziemi.
- Tak. Ostatecznie bandaż się przydał. - Dirk uśmiechał się, ale nagle zbladł. Dziewczyna podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła coś wielkości psa wyślizgujące się przez okno. Obraz był niewyraźny przez panujący w korytarzu półmrok, jednak Winona wiedziała z czym ma do czynienia. Kiedy stworzenie zniknęło na zewnątrz, poderwała się z ziemi i podbiegła do szyby. Zobaczyła tylko jak ciemny kształt biegnie przez polanę, po czym znika w lesie.
- Nie słyszę go - odezwał się Dirk. - Nie słyszę tego dźwięku.
.

Od incydentu w podziemiu minęło kilka dni i wszystko wydawało się funkcjonować normalnie, nienaruszenie. Winona i Dirk wspólnie stwierdzili, że to co spotkali, opuściło już zamek, więc mogą uważać sprawę za zamkniętą. Postanowili jednak, tak na wszelki wypadek, nie dzielić się historią o swoich przygodach z nauczycielami. W końcu nikt i tak nie dostrzegł ich zniknięcia z skrzydła szpitalnego, które - jak można się było spodziewać - zapełniło się tłumem uczniów po Obronie przed czarną magią. 
Winona szła właśnie szybkim krokiem do dormitorium kiedy zatrzymał ją Profesor Yates.
- Breckenridge, pomóż mi proszę z tymi roślinami. Są bardzo delikatne. Uważaj. - Mężczyzna wyglądał na kogoś niezywkle zafrasowanego, więc dziewczyna zwyczajnie nie potrafiła mu odmówić.
Weszli do gabinetu nauczyciela, a Winona odłożyła cenną doniczkę na duże dębowe biurko. Chciała już wyjść kiedy dostrzegła olbrzymiego czarnego kota siedzącego na jednym z krzeseł pod oknem. Wydawało jej się, że może być wielkości psa. Psa? Ostatnio też tak o czymś pomyślała.
- Ma pan zwierzę, panie profesorze? - zapytała nie potrafiąc uwierzyć w to co widzi. 
- Tak, tak mam. Ładny prawda i duży. - Zaśmiał się. - Trochę szkoda, że się pałęta po szkole bez opieki, ale nie umiem go oduczyć. Sam nawet chodzi na spacery do lasu.
- Aha - wydusiła zdziwiona Winona. - Nie sądziłam, że ma pan kota, panie profesorze - powtórzyła z osłupieniem. Jednak to następne słowa Yatesa prawie zwaliły ją z nóg. Pożegnała się pospiesznie i rzuciła szaleńczym biegiem na poszukiwanie Dirka. Jak na ironię, znalazła go dopiero obok szklarni. Jej pojawienie się zdyszanej, z potarganymi włosami i krzywo zarzuconą na ramię, torbą, nieco go zdziwiło.
- Skrzaty, Dirk! Z kuchni znikają skrzaty! 

<Dirk? c: >

poniedziałek, 5 marca 2018

Od Finnicka, CD Winony

 Niezręczna cisza odbijała się echem od ścian potężnej sali i przeszywała chłopaka w nieprzyjemny sposób, a jego dyskomfort z każdym niewypowiedzianym słowem dwoił się. Wreszcie westchnął głęboko, wyrywając się z sideł bezdźwięku gęstego jak śmietana, po czym z hukiem zeskoczył z ławki na podłogę i spojrzał na swoją rudowłosą towarzyszkę. Ona także nie odezwała się ani słowem, chociaż ewidentnie jej to nie przeszkadzało. Ba, wyglądała jak ryba w wodzie. Finnick myślał o tym, żeby podejść, jednak widok słoika pełnego martwych owadów uznał za wyraźny komunikat "trzymać odstęp". Podrapał się po karku wyraźnie zmieszany i rzucił tylko na wychodnym:
- To co, tutaj, po siedemnastej? 
- Mhm - mruknęła ruda, zajęta zmazywaniem jakiegoś zapisu na lewej dłoni. 
- Ekstra - powiedział, mijając próg. Drętwa atmosfera, która przez całe pięć minut pogawędki (oraz jej braku) wpijała mu w barki swoje bezlitosne szpony uleciała nagle z chwilą opuszczenia sali. Poczuł się, jakby wyszedł z transu, a gwar pełnego korytarza szybko postawił go na nogi.
- Finn! Hej, Finn, czekaj, czekaj... - Finnick odwrócił się, a widok drobnego, dyszącego blondyna z emblematem Gromoptaka na pelerynie sprawił, że kąciki jego ust momentalnie się uniosły.
- Haywitch - rzucił na powitanie.
- Prescott - odparł blondyn, szczerząc się i odgarniając niezdarnie włosy z zapoconego czoła.
- Czym mogę służyć? - spytał Finn, odwzajemniając szczery uśmiech.
- W sumie nic takiego - ewidentne kłamstwo. - Po prostu... chodzi o to, że próbujemy zorganizować bal charytatywny na rzecz ochrony Widłowęży, ja i kilka innych osób. To bardzo ważna sprawa, bo pewnie jak zresztą wiesz Widłowęże są gatunkiem zagrożonym. Także ten, myślałem, że jeśli chcesz i ci to nie przeszkadza, to mógłbyś może...
- Jasne - zaśmiał się lekko Finn. - Nie ma sprawy. Puszczę słowo w obieg.
Blondyn odetchnął, a banan na jego twarzy jeszcze się poszerzył.
- Dzięki wielkie, stary - powiedział, klepiąc Finnicka po ramieniu, po czym zwiał równie szybko jak się pojawił. Nie minęła chwila, a nawołujące hasło "Finn" znów przebiło się przez barierę kolorowych włosów i dobiegło do uszu chłopaka. Ruszył w kierunku jego źródła, po czym zanurzył się w tłumie i pierwszy raz od godziny wreszcie poczuł, że naprawdę oddycha.


*
  
  Wtorek płynął gładko i bez większych komplikacji. Finnick nie ukrywał zadowolenia z rozkładu lekcji, według którego z ośmiu godzin lekcyjnych miał zjawić się jedynie na czterech. W końcu jednak wybiła nieszczęsna godzina siedemnasta i chłopak musiał zmierzyć się z nałożonym na niego zadaniem, które osobiście uważał za absurdalne. Fakt, ostatnimi laty popularność OPCM wśród uczniów lekko spadła, ale jakim cudem, do cholery, miałoby to zmienić machanie na prawo i lewo swoim patronusem? Potrząsnął głową z dezaprobatą. Zepnij dupę i miej to już za sobą. Stanął niechętnie przed salą pojedynków. Wypuścił z płuc powietrze i prześlizgnął się przez szparę między skrzydłami mosiężnych drzwi. Ruda już tam siedziała, stukając palcem w słoik wypełniony formaliną, jej wielkie oczy wpatrzone były w przedmiot jak w obrazek. Zerwała się gwałtownie gdy tylko usłyszała nadchodzące kroki, jej zaskoczenie szybko jednak opadło i zmieniło się w obojętność gdy ujrzała do kogo należą. Finn machnął ręką na powitanie, po czym bezceremonialnie usiadł na ławce tuż obok dziewczyny. Ta spojrzała na niego ostrożnie, unosząc lekko brew. Był pewien, że dokładnie go lustruje, nie mógł dociec czy to z pogardy, czy ze strachu, czy też może z obu naraz. Po chwili zastoju powstałe napięcie zaczynało dłużyć się w sposób, od którego robiło mu się niedobrze, toteż wziął sprawy w swoje ręce i odchylił się nonszalancko, dołączając do tego łobuzerski uśmiech.
- To co, panno testralowa, chcemy mieć to z głowy jak najszybciej?
- Winona - powiedziała szorstko. Finnick zaczął odbierać wrażenie, że działają na siebie jak dwa przeciwne bieguny. - I tak, zdecydowanie chcemy.
- Śliczne imię - odparł. Dziewczyna prychnęłą. Zdziwiło go to nieco, lecz mimo to wyciągnął do niej dłoń. - Miło mi, jestem...
- Finnick - dokończyła. - Tak, wiem.
Winona wstała, ignorując powitalny gest. Finn zaczynał się zastanawiać, czy ta niekwestionowanie dziwaczna postać irytuje go, czy bawi. Jak na razie jednak oboje mieli chyba podobne aspiracje - skończyć to wszystko i nie musieć już nigdy więcej wchodzić sobie w drogę. Rudej ewidentnie się do tego spieszyło. 
- Nie mamy całego dnia - rzuciła z pretensją w stronę siedzącego wciąż na ławce chłopaka.
- Oj, nie masz pojęcia na co się piszesz, kotku - odparł Finn z zadowoleniem, stając pewnie na przeciwko niej.
- Nie mów tak do mnie - jej głos był tak samo chłodny, w oczach jednak zapłonęło oburzenie. 
- To jak mogę mówić? 
- Winona.
- A co powiesz na Winnie?
- Powiem nie. 
- A to dlaczego? 
- Chryste, a zamkniesz się kiedyś?
Finn odkrył, że droczenie się z dziewczyną, to chyba jedyna forma komunikacji na jaką ich obecnie stać, nie miał więc zamiaru z niej rezygnować. Jakaś jego część świadoma była faktu, że tańczy z ogniem. On sam jednak nie mógł się powstrzymać.
- Nieładnie tak, Winnie. 
Czerwone światło momentalnie wystrzeliło z różdżki dziewczyny i poszybowało w stronę przeciwnika z zawrotną prędkością. Mimo ataku z zaskoczenia chłopak skutecznie odbił zaklęcie drętwoty, a oszołomienie stłumiła uderzająca do głowy adrenalina. Uśmiechnął się półgębkiem. Był w swoim żywiole, a ona ewidentnie nie miała pojęcia, z czym ma do czynienia. 

<Winnie kotku?>


Od Dirka


Wolnym krokiem zbliżała się dziewiąta. Przez rąby krat wysokiego okna padał widok na błonia osłonięte cieniem zamku. Teraz gdzieniegdzie przykryte plamami brudnego śniegu. Wystarczyło spojrzeć nieco w bok, by zobaczyć szklarnię i wydeptaną ścieżkę prowadzącą do budynku, w którym się znajdował. Zimowe słońce i wpadało do szpitalnej sali. Stojący na etażerce flakonik rozszczepiał światło na barwne pierścienie na śnieżnobiałej pościeli, na której siedział Dirk ze skrzyżowanymi nogami. Wzrok wlepił w krajobraz za oknem. Nie, żeby było za wiele do oglądania. Czasami odchylał się od szyby, żeby zerknąć na własne odbicie i poprawić nieustannie zsuwający się bandaż, w dodatku zawiązany krzywo. Bez umiejętności, ale z pasją.
Żałosny jęk starych sprężyn materaca zmusił go do rozejrzenia się szybko po sali. Nie licząc Dirka, niemal wszystkie szpitalne łóżka były puste. Wyjątek stanowiło jedno usytuowane pod ścianą tuż przy ciężkiej szafie z mosiężnymi uchwytami. Wśród pościeli leżała dziewczyna w krótkich rudych włosach. Narzuciła na twarz rękę, więc chłopak widział jedynie podbródek i brodę w dodatku pod dziwnym kątem. Dirk nie pamiętał jej imienia, ale był pewien, że na niektóre lekcje chodzili razem. Miała dwa imiona? Coś kojarzącego się ze starą mugolską kreskówką o gadającym psie?
Nieznajoma coś niewyraźnie i znów się poruszyła przy akompaniamencie rozpaczliwego skrzypienia łóżka. Dirk zsunął się na podłogę i oparł o poręcz naprzeciw dziewczyny. Nieśpiesznie otworzyła niebieskie – jak się okazało – oczy.
- Cześć.
Zamrugała jakby usiłowała odciąć się od pozostałości snu.
- Jest piękny dzień – wyjaśnił Dirk, wskazując za siebie, w stronę okna. Gdzieś z góry na parapet po zewnętrznej stronie wolno skapywały brudne krople. – Pewnie warto byłoby wyjść wreszcie z tej sali. Szczególnie, że po dzisiejszej obronie przed czarną magią pewnie zaroi się tu od uczniów.
Kolejne niepewne mrugnięcia. I zmarszczone brwi.
- Znamy się?
No tak. Wiedział, że o czymś zapomniał.
- Dirk. Dirk Gently. Chodzimy razem na zaklęcia i uroki. I transmutację. – Chłopak uśmiechnął się nieco jaśniej niż zwykle i podał dziewczynie rękę.
- Och, racja. – Zamilkła na chwilę, grzebiąc w pamięci. Nie uścisnęła mu ręki, tylko usiadła powoli i odrzuciła kołdrę. – Winona…
- Panno Breckenridge proszę tam siedzieć i ani mi się nie waż stawiać swojej bosej stopy na posadzce!
Długa szata w odcieniach szarości zamiotła z wigorem podłogę, kiedy Demetria Allosopp przemierzyła salę szpitalną z ogromną butelką opisaną wyblakłą etykietą. Była wykonana z brązowego szkła zmatowionym przez czas. Kobieta szafy obok łóżka wydobyła srebrną łyżkę, odmierzyła eliksir i bez słowa, za to z ponagleniem w oczach wręczyła Winonie. Pielęgniarka nosiła zawiązany w pasie biały kitel, a ciemne włosy ułożyła w schludny kok z tyłu głowy. Podniosła wzrok, który natrafił na Dirka i zatrzymał się na jego włosach.
-Czy może mi pan wyjaśnić, panie Gently, na co panu ten bandaż?
Chłopak uśmiechnął się lekko.
-To na urazy głowy.
Kobieta powtórzyła za nim urazy głowy bezdźwięcznie.
-Ale pan się zatruł.
-Ale mogłem się uderzyć podczas snu albo w innym, bardziej niewyjaśnionych okolicznościach. Może symptomy objawią się dopiero później. Nigdy nie jest za późno na profilaktykę.
Kobieta westchnęła ciężko i szybko pozbierała dopiero co przyniesioną butelkę i ciężką łyżkę. Zerknęła jeszcze do szafy, ale szybko odsunęła się i odwróciła w kierunku, z którego przyszła.
-Obawiam się, że w pana przypadku jest już za późno nawet na poważne leczenie.
Wyszła, szeleszcząc szatą. Dirk wziął do ręki flakonik i zaczął bezwiednie obracać go w palcach. Winona poprawiła mundurek i schyliła się po buty.
-Naprawdę sam zawiązałeś ten bandaż? – rozległ się głos przytłumiony przez materac.
Chłopak uśmiechnął się radośnie, potwierdzając. Winona otworzyła usta, ale przerwał jej okrzyk zaskoczenia Dirka i brzęk z jakim szklany flakonik uderzył o podłogę, a potem wturlał pod ciężką szafę. Chłopak zerknął niepewnie na nowopoznaną.
-Jak myślisz, jak często potrzebują tego konkretnego eliksiru?
Gdy sięgnął ręką pod mebel wyczuł tylko kurz i grudki jakiejś substancji odpędzającej nargle. Miał się cofnąć, kiedy czubkami palców musnął coś twardego i gładkiego, wyrwanego z zakurzonej rzeczywistości szafy. Sięgnął, ale w chwili, gdy miał złapać ów przedmiot szafa ruszyła, prawie roztrzaskując mu dłoń. Podniósł się szybko z podłogi i odsunął od szafy.
Ale szafy nie było już tam, gdzie ją zostawił, kładąc się na podłodze w poszukiwaniu flakonika. Przeciąg szarpnął ubraniami Dirka i Winony, odór stęchlizny i starej wilgoci uderzył w twarz. Chłopak zesztywniał wpatrując się w dziurę, która teraz zionęła w ścianie naprzeciwko. Jej brzegi, czy może raczej futryna były obszarpane. Opadał z nich tynk. Szafa zostawiła w podłodze głębokie rysy, które jednak wkrótce zaczęły znikać same. Żadne z młodych czarodziei nie odezwało się słowem.
To Winona poruszyła się pierwsza. Ostrożnie podeszła do krawędzi i wyjrzała w dół portalu.
-Lumos.
Biały błysk rozjaśnił cienie. Przejście okazało się prowadzić do klaustrofobicznie wąskiej klatki schodowej z kamiennymi schodami prowadzącymi w dół, w absolutną ciemność. Zrobił pierwszy krok. I kolejny. I poślizgnął się, źle stawiając stopę na niewygładzonym stopni. W desperackim akcie zachowania równowagi, złapał za Winonę za przegub. Przez niespodziewany ciężar, dziewczyna zrobiła krok w korytarz, by nie spaść za Dirkiem w ciemne przejście. W chwili, gdy przekroczyła próg rozległo się przeraźliwe skrzypienie i jedyne wyjście, jakie znali zamknęło się na nich zanim zdążyli zareagować. Pozostali sami w ciemnościach, przy wątłym świetle różdżek. Nie pozostało im nic więcej jak zejście w mrok.
To, co się tam kryło bardziej poczuli, niż zarejestrowali jakimkolwiek innym zmysłem. Schody prowadziły do wąskiego korytarza, który po paru krokach niespodziewanie rozszerzał się w ogromną salę z łukowatym sklepieniem. Uroki i zaklęcia wzmacniające i obronne rozjaśniały potężne filary podtrzymujące sklepienie.
Zrobiło się zimniej. Uszy wypełniał nieustanny szum, inny niż szum własnej krwi. Coś tam było. Coś czaiło się w ciemności, karmiło na ich braku możliwości powrotu. Karmiło zamkniętymi drzwiami. Było czymś złym. Cieniem starszym niż mury szkoły. I teraz powoli zataczało kręgi wokół Winony i Dika. Coraz ciaśniejsze i ciaśniejsze. Aż wreszcie ruszyło prosto na nich.

<Winona?>





niedziela, 4 marca 2018

Dirk Gently


pewnie jakiś głęboki cytat.


 


Dirk Gently
Svlad Cjelli


• 26.11 • mugolak •

• leszczyna • włos z głowy wili • 13.5 cala 

• borsuk • szóstoklasista • Gromoptak 


Nic nie dzieje się bez przyczyny.

Jeśli życie czegokolwiek nauczyło nadmiernie entuzjastycznego chłopaka z trudnościami w nawiązywaniu relacji to to, że wszystko jest ze sobą połączone, a we wszechświecie nie istnieje taka rzecz jak przypadek. Wszystko jest ze sobą połączone – jakkolwiek to nazwiesz, życiem Dirka coś kieruje. Przeciętni mogą to nazwać intuicją, lekkomyślnością, tępą ciekawością albo zupełnym brakiem instynktu samozachowawczego, ale on preferuje określenie holizm. Prawdą jest jednak to, że oprócz niezwykłej impulsywności ma coś w rodzaju szóstego zmysłu. Zwykle nie ma pojęcia co i dlaczego robi, ale wbrew sobie robi dokładnie to, co powinno być zrobione, żeby spowodować kolejne wydarzenia – niekoniecznie korzystne dla niego i okolic. Prawdziwy mistrz mimowolnych reakcji łańcuchowych.

Gubiąc drogi odnajduje sklepik, gdzie smutna właścicielka rozdaje worek czekoladowych żab każdemu, kto poświęci jej kilka chwil. Potyka się na schodach tylko po to, żeby sturlać się wprost do korytarza, w którym jego najlepszy i jedyny przyjaciel dobiera się do nie do końca chętnej czarownicy. Rzucając zaklęcie niewerbalne myli rozbrajające z ogłuszającym i patrzy, jak chłopak zatacza łuk w powietrzu, by uderzyć głową o marmurowy parapet. W gruncie rzeczy wszystko, co miało szczęście lub nieszczęście go spotkać, było wynikiem tragicznej zdolności Dirka do trafiania w miejsca, gdzie powinien być.


• zaklęcia i uroki rozszerzone • transmutacja • historia magii rozszerzona • astrologia •




-Chodź, wyjeżdżamy.

Śmieszne, ale nie do końca pamięta twarz swojego brata. Tyle, że wziął go wtedy za rękę. Kiedy przyjeżdżał, w wakacje, mieszkał w sąsiedztwie, umiał jeździć mugolskim samochodem i był jedyną osobą, której uśmiech widywał. Dirk mógł mieć wtedy dziewięć lat? Dziesięć? Todd był prawie dorosły i też wszyscy woleliby, żeby umarł. Dlatego chłopcy umówili się, że wymyślą swoje nowe imiona i zapomną o starych. Rozkładali się do snu w starym magazynie. Musiał być ulokowany gdzieś w porcie, bo do ich uszu docierał przytłumiony szum fal. Światło letniego księżyca ledwie przebijało się przez oblepione brudem szyby. Nie było jednak wiele do rozświetlania. Malutka hala była pusta nie licząc stosu palet, drewnianych filarów i gniazd ze śpiącymi gołębiami. Za dużo o paręnaście numerów kurtka Todda zakrywała blizny i siniaki na rękach Dirka i w opuszczonym budynku, mając za pościel podziurawiony koc, chłopiec po raz pierwszy czuł się bezpieczny. Zostawił lęk w schludnym ogródku z równo przystrzyżonym trawnikiem.

Został Dirkiem Gentlym.

 Dłoń Todda, kiedy pilnował, żeby Dirk nie wpadł do wody była zimna i we wspomnieniach – zupełnie nierzeczywista. Wieszał się na niej, kiedy wchodzili na statek. Wieszał się też na barierkach, z rozdziawionymi ustami oglądając płetwy węży morskich, które jak noże cięły spokojne wody Atlantyku.




Największy problem sprawiają mu ludzie. Ze swoim brakiem wyczucia i absolutnym analfabetyzmem jeśli chodzi o emocje na polu relacji społecznych porusza się z nie większą gracją niż buchorożec. Szczególnie trudne dla Dirka do pojęcia są uczucia innych – a zwłaszcza te pozytywne – względem jego samego. Nadrabia szerokim uśmiechem, niegasnącym optymizmem i osobliwym poczuciem humoru. Nawet jeżeli sytuacja przeradza się w wąski korytarz wypełniony zapachem niechęci i płynów fizjologicznych z drzwiami zupełnie po złej stronie i złamaną różdżką, zawsze wierzy, że stanie się coś, co zmieni bieg wydarzeń. Zwykle owo coś się dzieje. Jeśli byłoby inaczej, nie żyłby już od dawna. Wiara w celowość wszystkich przypadków, jakie go spotkały, to najczęściej jedyne, co powstrzymuje Dirka przed wpadnięciem w panikę. Aczkolwiek profilaktycznie wyleczył się ze zdania Zawsze mogło być gorzej. Sprawia wrażenie otwartego i choć nie stroni od nawiązywania znajomości, trochę boi się przywiązania; raz przekonany co do osoby, przychodzi mu to zaskakująco łatwo. W raz z tym idzie lojalność i strach, że zmieni ona zdanie i zdecyduje się odciąć więzi.


-Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Dirk.

                                                                             -Jestem twoim... co?


Emocjonalność i zaufanie do intuicji objawia się u niego w naturalnym talencie do rzucania zaklęć niewerbalnych. Leszczynowa różdżka odpowiada na uczucia Dirka urokami, których formuły nie potrafiłby wyartykułować poprawnie. Ta umiejętność bywa użyteczna w sytuacjach, gdzie jest zaangażowany emocjonalnie, jednak raczej nie przynosi pożytku na lekcjach. I choć siedzenie nad książkami nie jest najmocniejszą stroną chłopaka, uczy się stosunkowo szybko. Jest bystry i momentalnie czyni niezrozumiałe dla osób postronnych skojarzenia, dzięki czemu łatwiej wszystko zapamiętuje.




- Nie wiem, po co. – Dirk wzruszył ramionami, ignorując Julesa, który niemal biegnąc, starał mu się dotrzymać kroku. Jasnowłosy chłopak rozpoznał stalową determinację w oczach przyjaciela. Pojawiała się za każdym razem, kiedy Dirk odczuwał nagłą potrzebę, żeby coś zrobić – jak rzucenie podręcznikiem do eliksirów i ruszenie długim krokiem w stronę wierzy astronomicznej.
Przy zakręcie korytarza Dirk poczuł rękę zaciskającą się na przedramieniu. Jules zatrzymał go i silnym szarpnięciem obrócił do siebie. Był nieco wyższy i Gently był zmuszony nieco zadrzeć głowę, by zmierzyć wyzywającym spojrzeniem swojego przyjaciela. Julian Alexander Aberdorn był szczupłym czarodziejem z magiczną niemal zdolnością wyrażania emocji za pomocą brwi. Teraz były skryte za jasnymi kosmykami, które uciekły z niedbałego koczka, ale Dirk był prawie pewien, że lewa brew jest uniesiona w wyrazie lekkiej irytacji.
-Dirk, rozumiem że czasami musisz zeschizować. Naprawdę, każdy tak ma, ale…
Coś ciężkiego spadło na kamienną posadzkę tuż za zakrętem. Na krótką chwilę korytarz rozjaśniło światło, które niemal natychmiast zniknęło, zostawiając po sobie tylko powidok. Wtedy ciszę, jaka zapadła, rozdarł wrzask.


Chyba zawsze się szwendał. Po pustych polach, gdzie wiatr przyginał długie trawy do ziemi. Po kamiennych korytarzach Ilvermorny. Wyładowywał w ten sposób niespożyte zapasy energii i niemalże dziecinną ciekawość. Często mylił drogę i znajdywał kolejne nisze i ukryte korytarze w zamku, który wkrótce odkrył przed nim część swoich tajemnic. Mając jednak na tyle pokory, żeby rozumieć, że szkoła kryje w sobie więcej sekretów, niż można było odkryć w ciągu swojego życia, szukał dalej. Sam nie do końca wiedząc, czego. Dużo rozmawiał z duchami. W niektórych z opustoszałych feriami zimowymi dni prowadził z nimi konwersację częściej, niż z żywymi. Dirka bawiły wywody mlecznobiałych zjaw na temat jego bardzo brytyjskiego akcentu, często starał się naśladować ich sposób mówienia.


-Myślisz, że to wypali?
-Na głowę kelpii, Jules, myślisz, że ryzykowałbym nasze życie, gdybym wiedział co się wydarzy?




Jest właścicielem niezwykle zdegustowanej światem (a w szczególność Dirkiem) sowy. Ze względu podobieństwo do brata, nazwał ją Todd.



howrse: Enka.